piątek, 13 grudnia 2013

Miniminimini :) aturka :D

Tak bardzo pragnęła miłości...
Jego miłości

Niebawem pojawi się świąteczna miniaturka, przynajmniej taką mam nadzieję :) już trochę napisałam :) Mam teraz dziwny okres w życiu. Ciągła nauka mnie dobija. Mam wahania nastrojów. Cieszę się ze Świąt i ze Studniówki, ale są rzeczy i osoby, które mi wszystko psują. 
A poza tym to miłość jest do bani! 
Jak to możliwe, że ktoś po raz kolejny wchodzi do twojego życia i mimo tego, że kiedyś cię zranił i wiesz, że zrobi to jeszcze raz, ty i tak mu na to pozwalasz? 
Mimo to miniaturkę postaram napisać się wesołą ;)
Przepraszam, że tak długo się nie pisałam :* 

wtorek, 24 września 2013

Niestety :(

Zwlekałam z napisaniem tego posta, ale nie mogę dłużej czekać. Myślałam, że dam radę coś napisać. Niestety brak czasu mi na to nie pozwala. Wychodzę z domu o 7 rano wracam o 8 wieczorem. Uczę się do 1 w nocy więc nie mam czasu na pisanie :( Jesteście dla mnie bardzo ważni, ale w obecnej sytuacji to matura i prawko stoją na pierwszym miejscu. Muszę zawiesić bloga na jakiś czas. Wiem, że wiąże się to z utratą prawie wszystkich czytelników, ale mam nadzieję, że uda mi się jeszcze Was odzyskać. Na pewno powrócę może wcześniej niż myślę. Na razie dziękuję za wszystkie komentarze i wejścia. Jesteście cudownymi czytelnikami <3 przepraszam, że zostawiłam Was w takim momencie opowiadania. Wiem, że możecie czuć niedosyt, ale nie martwcie powrócę do losów Jenny i Natea. Jeśli będę miała wolną chwilę i uda mi się coś naskrobać od razu dodam. Jeszcze raz przepraszam i za wszystko dziękuję.
                                                                                                               Wasza Barcelonistka  

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Opowiadanie II Bombki, ciasteczka i niespodziewany gość

Hej :) mam dla Was kolejny rozdział. Miał być wcześniej, ale jazda, zakupy sami rozumiecie xd już niedługo szkoła więc korzystajcie z ostatnich dni wolności! :D Szczerze to bardzo lubię ten rozdział :) kocham wszelkiego rodzaju święta a Boże Narodzenie szczególnie <3 przepraszam, że przerwałam w takim momencie :)
Buziaki :*<3

"Jeśli trzymasz miłość zbyt słabo, odleci; jeśli ją ściśniesz za mocno, umrze. Oto jedna z zagadek."Tom T. Hall


Tym razem obudziła się na łóżku, ale nie w piżamie a w ubraniu. Była tak zmęczona pracą, że zasnęła nawet nie wiedząc kiedy. Spojrzała na zegarek, który wskazywał 10:30. Szybko zerwała się na równe nogi zdziwiona tym, że spała tak długo. Ruszyła do łazienki po drodze zabierając jeansy i kremowy sweter z garderoby.
Kiedy zeszła na dół w kuchni zastała Iana jedzącego śniadanie. Widocznie on też sobie dłużej pospał. Przywitała się z nim, a już po chwili stała przy niej Carmen pytając o to co życzy sobie na śniadanie. Poprosiła o czekoladowe płatki z mlekiem.
-Austin dzisiaj przyjdzie?- zapytała Iana w przerwie między przeżuwaniem kolejnych porcji jedzenia, które trafiały do jej buzi.
-A co już się za nim stęskniłaś?- odpowiedział ze znaczącym uśmiechem, którym sugerował, że Blanc nie jest jej obojętny.
-To też, ale chciałabym mu złożyć życzenia i dać prezent- odgryzła się, również posyłając mu jeden ze swoich firmowych uśmieszków.
-Zaraz tu będzie- oznajmił Ian po czym wrócił do jedzenia swojej zimnej już jajecznicy.
Jen energicznie ruszała łyżką żeby jak najszybciej skończyć posiłek. Austin może zjawić się za pięć minut, a ona nie spakowała jeszcze prezentu. Ekspresem wbiegła do swojego pokoju, po czym lekko dysząc zabrała się do zapakowywania podarunku.
-Jenny przyszedł twój ukochany- usłyszała głos swojego brata dobiegający z dołu.
-Mój ukochany może być świadkiem twojej śmierci jeśli się nie uspokoisz- odkrzyknęła, po czym zabrała prezent i opuściła swój pokój.
Chłopaki siedzieli w salonie.
-Cześć Austin- przywitała się buziakiem w policzek.
-Czy ja o czymś nie wiem? Jestem twoim ukochanym?- zapytał z uśmiechem na twarzy.
-Ten tu- wskazała ręką na Iana- coś sobie ubzdurał i jeśli nie przestanie to zginie z mojej ręki nim zaświeci pierwsza gwiazdka.
-A już myślałem- odparł z udawanym rozczarowaniem.
-Dobra koniec tego. A teraz czas na to- wskazała na fioletowy błyszczący papier w który zapakowany był prezent- Wesołych Świąt Austin, a tu taki mały podarunek ode mnie, sama robiłam- podała mu paczkę- tylko otwórz dopiero jutro rano- ostrzegła.
-Dziękuję, nie musiałaś- uścisnął ją.
-Ale chciałam- uśmiechnęła się.
-Też coś dla ciebie mam- wyjął z kieszeni bluzy małe pudełeczko i podarował go Jen.
Dziewczyna wzięła go do ręki i potrząsła przy uchu chcąc sprawdzić jego zawartość. Coś zabrzęczało, ale nie była pewna co jest w środku.
-Ja już się będę zbierał- Austin wstał z kanapy.
-Już?- spytała zawiedzona.
-Muszę jeszcze ubrać choinkę- oznajmij i ruszył w stronę korytarza. Jen i Ian poszli go odprowadzić.
-Siostra nas też to czeka- odezwał się chłopak.
Austin ubrał się w zimowa kurtkę, buty i zawiązał szalik.
-Jeszcze raz Wesołych- powiedziała Jen żegnając się z nim.
-I nawzajem, tylko otwórz jutro- szepnął jej do ucha a później pocałował w policzek.
-Na razie stary- chłopaki podali sobie ręce- widzimy się jutro po południu- Austin otworzył drzwi za którymi po chwili zniknął.
-Chodź Ian- Jen pociągnęła brata za rękę- musimy zająć się naszym drzewkiem.
W ciągu kilku minut służba przyniosła duże drzewko do salonu. Nie zabrakło także świątecznych ozdób, które można było na nim zawiesić. Jen wraz z bratem zaczęli stroić świerka. Dopiero teraz, zaciągając się jego zapachem, dziewczyna przypomniała sobie jak bardzo kocha święta. Uwielbiała ubierać choinkę i całą krzątaninę związaną z uroczystością Bożego Narodzenia.
-Chodź pokaże ci coś- z transu wyrwał ją Ian. Długo nie musiał na nią czekać, bo ona z reguły była bardzo ciekawa, nie tylko świata. Wskazał ręką na pudełko. Jen zdjęła wieczko a w środku zobaczyła piękne duże bombki z imionami Iana, Grace, Paula, a także jej babci i dziadka. Uśmiechnęła się smutno bo dotarło do niej, że nie jest stu procentowym członkiem tej rodziny, a jej obecność trochę namieszała w ich życiu. Ian zauważył jej minę i szybko pogłaskał ją po policzku.
-Patrz co mam- wyjął z za pleców niebieską bombkę z jej imieniem w kolorze srebra.
-Jest piękna- szepnęła po czym wzięła ją i zawiesiła na jednym z wolnych jeszcze miejsc. Ian zrobił to samo ze swoją czerwoną ozdobą.
-O wieszacie bombki z imionami- w salonie pojawili się Grace i Paul i po chwili dołączyli do rodzeństwa. We czwórkę praca szybko im poszła. W międzyczasie Paul włączył kolędy, więc ubierali choinkę i podśpiewywali sobie pod nosem.
-Jen zawiesisz gwiazdę?- spytał pan Cambell.
Jen skinęła głową i odpowiedziała mu szerokim uśmiechem. Nie sięgała do czubka więc Ian ją trochę podsadził.
-Nawet ładnie nam wyszło- chłopak ocenił efekt końcowy przyglądając się drzewku z kuchni.
-Jest cudowna- Grace patrzyła zauroczona na drzewko- no dobrze, ja i Paul musimy załatwić jeszcze parę spraw, jak będziecie głodni poproście o coś Carmen.
Małżeństwo opuściło salon, a zaraz po nich uczyniła to Jen. Postanowiła zadzwonić do Liama i Taylor żeby złożyć im życzenia. Zapewniała Liama, że w Paryżu czuje się wspaniale i niczego jej nie brakuje, a Tay poprosiła o przekazanie życzeń Danowi, bo sama nie miała ochoty z nim rozmawiać. Kiedy spojrzała na zegarek była prawie 15, zgłodniała trochę więc postanowiła znaleźć Carmen.
Szukała w salonie, pokojach, kuchni ale nigdzie jej nie było. Pamiętała, że Ian mówił, że służba gotuje w innej, dużej kuchni znajdującej się w piwnicach. Postanowiła więc tam zejść. Do pomieszczenia doprowadziły ją piękne zapachy i gwar rozmów. Przekroczyła drzwi i zobaczyła około piętnastu osób przygotowujących dania na kolację wigilijną.
-Panienka tutaj?- spytała zakłopotana Carmen.
-Zgłodniałam trochę- Jen złapała się za brzuch i lekko uśmiechnęła.
-Proszę wracać na górę, zaraz panience coś przyniosę.
-Mogę zjeść tutaj i nie jestem żadną panienką, jestem Jenny- oznajmiła uśmiechając się do całej załogi.
-Nie wypada jeść panience w kuchni przy służbie.
-Jestem Jenny i naprawdę zjem tutaj i tak macie dużo na głowie nie chcę wam przeszkadzać.
-No dobrze- Carmen tym razem nie protestowała i nalała jej zupy do talerza.
Jen usiadła przy stoliku obserwując pracę kucharek i kucharzy. Jedni piekli, inni smażyli a jeszcze inni mieszali coś w garnkach albo kroili. Dziewczyna nie miała pojęcia, że pracuje tu aż tyle osób. Po skończeniu posiłku postanowiła, że im trochę pomoże i zajmie się pieczeniem ciasteczek. Kiedy powiedziała o tym Carmen ta oczywiście się nie chciała zgodzić, ale po głębszych namowach i poinformowaniu, ze nie jest żadną księżniczką i z mamą co roku piekła i gotowała i, że to bardzo lubi służąca uległa. Jen znała przepis na pamięć. Rozrabiała cisto gawędząc sobie z innymi i przy okazji ich poznając. Kiedy skończyła była cała upaprana w mące, ale opuściła kuchnię z wielkim uśmiechem na twarzy, dziękując wszystkim za wspólną pracę. Świetnie się bawiła.
Dochodziła 18 kiedy stanęła gotowa przed lustrem. Po śladach mąki nie było już śladu, a jeansy i sweter zastąpiła elegancka spódniczka i bluzeczka w kolorze beżu. Włosy upięła w delikatnego koczka, a rzęsy pociągnęła mascarą. Wyglądała elegancko, w sam raz na rodzinną Wigilię. Zabrała prezenty przeznaczone dla członków dopiero co poznanej rodziny i zeszła na dół.
Stół w salonie był już zastawiony cudownie pachnącymi potrawami, a pod choinką widniały pierwsze paczki. W kominku palił się ogień, który dawał jej poczucie jeszcze większego bezpieczeństwa i radości. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Właśnie umieściła prezenty pod choinką kiedy do salonu wszedł Ian i zrobił to samo co ona przed chwilą. Błękitna koszula sprawiła, że wyglądał bardzo pociągająco a za razem schludnie. Jen podeszła do okna i rozejrzała się po niebie.
-Jest już pierwsza gwiazdka- oznajmiła, ciesząc się przy tym jak siedmioletnie dziecko.
Paul rozdał każdemu opłatek i nastąpiło składanie życzeń. Później wszyscy zasiedli do stołu i zaczęła się uczta. Kiedy Jen pochwaliła się, że to ona piekła ciastka nikt nie chciał jej uwierzyć. Dopiero kiedy Carmen to potwierdziła Paul, Grace i Ian wzięli po jednym i spróbowali. Pani Cambell nie mogła wyjść z podziwu, że Jen tak dobrze piecze. Po zakończeniu kolacji Jen usiadła na puszystym dywanie przed kominkiem w ręce trzymając kieliszek wina, którym uraczył ją brat. Po chwili dołączyła do niej reszta i razem zaczęli śpiewać kolędy. Ich sielankę przerwał dzwonek do drzwi, a kiedy Jen zobaczyła kogo Johan przyprowadził do salonu zaparło jej dech w piersiach…

Siedział w ciemności, zamknięty w swoim pokoju. Nienawidził świąt i całej tej szopki. Na każdej ulicy mikołaje, w każdym sklepie świecidełka. Tylko po co to wszystko? Święta to czas żeby komuś wybaczyć, pojednać się, spędzić je z rodziną, przyjaciółmi. Gówno prawda. On widział tylko naiwnych ludzi dających się temu omamić. Dających omamić się promocjom, które kusiły na każdym kroku i całemu temu szałowi zakupów. Tylko tyle znaczyły dla niego święta. Ale on przez chwilę też poczuł tą atmosferę. Wyciągnął z szafki małe pudełeczko. Obracał je przez chwilę w dłoniach, a później otworzył i wyjął z nich piękny srebrny naszyjnik z zawieszką z tego samego kruszcu. Była ona w kształcie serca, a po jej wewnętrznej stronie wygrawerowane było jego imię: Nate. Miał go jej dać w pociągu, ale nie zdążył. W jednej chwili nawiedziły go myśli, co robi, czy się uśmiecha, czy jest szczęśliwa?
-Nathaniel, kolacja- głos jego ojca sprowadził go na ziemię.
Schował pudełeczko na swoje miejsce.
-Przedstawienie czas zacząć- szepnął do siebie.  

czwartek, 8 sierpnia 2013

Opowiadanie II Rezydencja Cambellów

Witam :D Dodaje kolejny rozdział :) trochę nudny, ale już niedługo zacznie się znowu dziać :P 
Pozdrawiam moje kochane czytelniczki, a szczególnie Karolkę i Agatę <3 pewnie w niedzielę będziecie w Klwowie nie? :) 

~Potrzebowała Cię każda komórka mojego ciała~ Stephenie Meyer 

Coldplay- The Scientist <3



Minęły dopiero dwa dni odkąd wyjechali ze szkoły. Dwa długie dni odkąd jej nie widział. To była dla niego wieczność. Nie rozumiał jej słów, które ciągle dudniły w jego głowie.
Wiesz co? To wszystko nie ma sensu. Kogo my chcemy oszukać? Ja i ty to coś co nigdy się nie zdarzy i nie powinno. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Zapomnijmy o tym co było.
Co jej się nagle stało. Wtedy nie zdążył nawet zareagować. Był w szoku.
Wesołych świąt Nate.
Spodobało mu się, że użyła jego imienia a nie tak jak zawsze nazwiska, ale nie zmieniało to faktu, że to było pożegnanie, i to nie takie zwykłe, którego używają koledzy przed rozstaniem na tydzień czy dwa, to było ostateczne pożegnanie z chwilami, które spędzali razem, z normalnymi rozmowami, które odbywały się bez wyzwisk jak wcześniej, ale bazowały na inteligentnych i śmiesznych odzywkach. To był koniec z ich wspólnym graniem na fortepianie, z jej pięknym uśmiechem skierowanym tylko w jego stronę, z pocałunkami, które powodowały, że chciało mu się krzyczeć ze szczęścia.
Tylko dlaczego kończy się coś dzięki czemu stał się lepszy? Dzięki czemu poczuł, że ma serce. Co więcej serce, które biło właśnie dla niej. To ona dawała mu szczęście większe niż to, które towarzyszyło mu podczas gry w piłkę.
A później jeszcze zrobił taką głupotę. Nawet nie chciał wracać do scen z łazienki. Po co w ogóle tam poszedł? I akurat ta pieprzona Serena też tam musiała być! Żałował tego co zrobił, ale było już za późno. Stało się i nic ani nikt tego nie zmieni.
W dłoni trzymał telefon, wystarczyło nacisnąć tylko jeden przycisk i mógłby z nią porozmawiać, zapytać dlaczego? Ale arystokratyczna duma nie pozwoliła mu na to. Przecież i tak nie mogli być razem.
Odłożył telefon na szafkę po czym ruszył wziąć zimny prysznic, który choć na chwilę pozwoli mu zapomnieć o pięknej i mądrej szatynce.


-Ubierz się ciepło, za chwilę jedziemy na cmentarz- usłyszała głos Grace. Właśnie kończyli śniadanie. Dzisiejsza noc była wspaniała, pomijając ból szyi tuż po przebudzeniu. Jednak garderoba nie była najlepszym miejscem do spania. Zdecydowanie musi wypróbować łóżko.


Szli kolejnymi uliczkami mijając coraz to piękniejsze grobowce. Dziewczyna nigdy nie lubiła cmentarzy, ponieważ kojarzyły jej się ze smutkiem, łzami, stratą ważnych dla nas osób, ale ten cmentarz był jakiś inny. Bił od niego przepych i jakiś dziwny majestat, które dawały znać, o tym, że są tu pochowane ważne osoby. Jenny zastanawiała się jaki będzie grób jej babci, kiedy państwo Cambell którzy szli kilka kroków przed nią się zatrzymali. Spojrzała w prawą stronę i go zobaczyła. Ogromna prawdopodobnie marmurowa płyta w której wyryte były różne wzory i kształty stała i zachęcała żeby zatopić w niej swój wzrok. Widniało na niej wiele imion i nazwisk, ale Jen szybko odnalazła to które najbardziej ją interesowało Katrin Moore. Otaczały je pędy róży również wyryte w kamieniu. Łączyły się one z nazwiskiem Robert Moore. Małżeństwo nawet po śmierci, bycie razem nawet tam. Pod spodem widniała jakaś łacińska sentencja, której nie potrafiła przetłumaczyć.
-Tak naprawdę jest tu ciało tylko twojej babci, resztę nazwisk wyryliśmy, bo taka była jej wola. Chciała przebywać wśród swoich, chociaż są oni pochowani w Londynie- powiedział Paul.
-Tak to taki grobowiec naszej rodziny- dodała Grace.
Jen skinęła głową po czym zaczęła modlitwę. Kiedy skończyła wraz z panem Cambellem zapaliła świeczkę.
-Wracajmy już, nie chcę żebyś się przeziębiła dzień przed Wigilią – usłyszała opiekuńczy głos Grace.
Po raz kolejny kiwnęła głową. Dziś dowiedziała się naprawdę wielu ciekawych rzeczy o babci, na przykład tego, że lubiła meksykańską kuchnię, że w młodości była świetną tancerką i piosenkarką, że uwielbiła koty, których w domu było bardzo dużo. Obejrzała też mnóstwo zdjęć Katrin i męża. Byli szczęśliwym małżeństwem. Na każdej fotografii można było odczytać z oczu Roberta, jaką wielką miłością darzy żonę. Szkoda, że jej miłość skończyła się nim nawet na dobre się zaczęła. Starała się nie myśleć o Sullivanie, Wilsonie, Archibaldzie i nawet o Liamie, który niczego nie był winien. Tak po prostu wyłączyła telefon, odcinając się od świata w którym ostatnio spotykały ją same złe rzeczy. Ale przecież prędzej czy później będzie musiała stawić temu wszystkiemu czoła. Postanowiła, że jeszcze dziś zadzwoni do mamy i powie jej gdzie jest i skontaktuje się Wardem na którego zawsze mogła liczyć.   


Obiad, tak jak wszystkie inne posiłki w domu Cambellów był pyszny i wykwintny. Jen bardzo zgłodniała i teraz jadła wszystko ze smakiem. Dołączył do nich Ian, który nie pojechał na cmentarz, bo miał do załatwienia jakieś ważne sprawy.
-No to teraz czas na wycieczkę krajoznawczą- oznajmił kiedy skończyli jeść.
Jen z uśmiechem i wyraźnym zadowoleniem z tego, że pamiętał i nie rzucał słów na wiatr wstała i ruszyła za chłopakiem.
Podczas zwiedzania rezydencji Ian pokazywał jej każde pomieszczenie i opowiadał o nich krótkie anegdotki. Wskazywał także na portrety wiszące w korytarzach i pomieszczeniach tłumacząc kto z kim powiązany jest jakim pokrewieństwem. Okazało się, że praktycznie wszystkie arystokratyczne rodzinny były złączone ze sobą więzami krwi, ponieważ panował w nich zwyczaj zawierania małżeństw tylko z odpowiednimi do tego osobami to znaczy mającymi arystokratyczne pochodzenie i odpowiedni majątek. Jen tak jak każdy normalny człowiek nie zapamiętała wszystkich kombinacji. Ian mówił, że nauczy się tego z czasem. Kiedy zapytał jakim cudem on to wszystko pamięta odpowiedział, że każde dziecko z ,,czystką krwią” jest uczone stopni pokrewieństwa w swojej rodzinie.
Na szczęście nie tylko to było tematem rozmowy. Jen i jej brat poznawali siebie nawzajem. I tak dziewczyna dowiedziała się, że Ian studiuje fotografię, co jest jego pasją, że ma swoją ulubioną drużynę piłkarską w Londynie i że zabierze ją na mecz, co jej się średnio spodobało, że przeprowadzili się tu kiedy miał 5 lat i od tamtej pory przyjaźni się z Austinem.
Dom był naprawdę ogromny więc jego zwiedzanie zajęło im resztę dnia. W międzyczasie dołączył do nich Austin. Jen myślała, że pęknie ze śmiechu kiedy ten zaczął opowiadać historie z ich dzieciństwa oraz głupie kawały i testy na temat Iana. Ten wcale się nie przejmował i odpowiadał przyjacielowi tym samym. Bardzo polubiła tych chłopaków i wiedziała, że będą przyjaciółmi.
Po skończeniu obchodu, zjedzeniu kolacji i pożegnaniu się z Austinem wreszcie udała się do pokoju żeby zadzwonić do rodziców i Warda. Rozmowa z mamą trwała bardzo krótko. Jen poinformowała tylko, że jest w Paryżu u Grace, co wywołało szok u jej rodzicielki i żeby się o nią nie martwili. Na koniec życzyła im Wesołych Świąt. Teraz nadszedł czas na Liama. Zaciągnęła się powietrzem i wybrała numer. Po chwili słyszała w słuchawce głos przyjaciela.
-Jen? Co się z tobą dzieje?! Dzwoniłem chyba ze sto razy- mówił wyraźnie zdenerwowany, ale też zatroskany.
-Nic mi nie jest. Jestem  Paryżu- oznajmiła.
-W Paryżu?- zdziwienie w jego głosie było nad wyraz wyczuwalne.
Jen pokrótce wyjaśniła mu całą historię i to jak się tu znalazła. Odetchnął z ulgą kiedy usłyszał, że jest bezpieczna.
-Tylko nikomu nie mów. Nawet Danowi- ostrzegła.
-Wiesz, że możesz mi ufać.
-Tak wiem i za to cię kocham.
-Ja ciebie też i martwię się. Wiem, że wtedy podczas balu coś się stało między tobą a Sullivanem.
-Liam, proszę nie teraz. Opowiem ci kiedy się spotkamy.
-Dobrze. Zadzwonię jeszcze jutro. Dobranoc siostrzyczko.
-Dobranoc braciszku- odpowiedziała wyraźnie zadowolona z tego, że teraz ma już dwóch braciszków.
Wiedziała, że nie mimo zmęczenia nie może iść spać, bo musi jeszcze zrobić prezenty dla swojej rodziny i Austina. Czekała ją dość długa i monotonna praca, ale chciała chociaż w taki sposób się im odwdzięczyć. Spojrzała na pudełko, które stało na jej łóżku. Na szczęście Carmen spełniła jej poranną prośbę. Wystarczyło zabrać się tylko do pracy.                 



niedziela, 21 lipca 2013

Opowiadanie II Pięć minut szczęścia

PRZEPRASZAM! Długo nie było rozdziału, ale to nie tylko moja wina. Podczas burzy miałam włączony komputer i niestety się spalił :( Teraz pisze na bardzo starym, który ciągle się zacina. Dopiero w sierpniu rodzice kupią mi laptopa. Nie odpisywałam na komentarze bo nie miałam internetu. Wszystko się posypało;/ Miniaturki też nie skończyłam. Zapisałam się na prawo jazdy więc jeśli ktoś będzie w Radomiu to niech uważa :) Muszę Wam powiedzieć, że coraz rzadziej będę dodawała rozdziały. Zastanawiam się czy nie skończyć tego opowiadania w sierpniu a później zawiesić bloga. Zaczynam klasę maturalną, już teraz muszę powtarzać materiał. Chcę zdawać rozszerzoną biologię i chemię więc czeka mnie dużo pracy. Mam nadzieję, że zrozumiecie. Zobaczymy jeszcze jak to będzie.
Do Truskaweczki:
Napisałam do Ciebie na gg. Jak przeczytasz daj znać :)
Jeszcze raz przepraszam i dziękuję, że tu zaglądaliście :) Kocham Was <3

Jonathan Clay- Heart on fire

~Szczęście rzadko bywa nagrodą; częściej jest niespodziewanym prezentem~ Pam Brown 

Była prawie północ kiedy samolot na którego pokładzie leciała Jenny wylądował na 
lotnisku w Paryżu. Przez cały lot dziewczyna zastanawiała się czy dobrze zrobiła decydując się na to. Czuła się zagubiona, a miejsce w którym się teraz znajdowała jeszcze bardziej potęgowało to uczucie. Nie znała języka, nie wiedziała nawet jak wygląda jej rodzina, czy ktoś w ogóle odbierze ją z lotniska i skąd będzie wiedziała, że to oni. Odebrała swój bagaż z taśmy i ruszyła w tą samą stronę co inni. W wielkim holu stało mnóstwo osób. Niektórzy odnaleźli już swoich bliskich, padali im w ramiona i mocno się ściskali. Inni nadal się rozglądali. Jen zauważyła kobietę i mężczyznę, który trzymał tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem. Nieśmiało podeszła do jak przypuszczała małżeństwa.
-Dobry wieczór- przywitała się cichutko.
-Jenny?
Dziewczyna kiwnęła głową, a kobieta widząc to mocno ją przytuliła i pocałowała w policzek. Mężczyzna zrobił to samo.
-Ja jestem Grace, a to mój mąż Paul- przedstawiła ich- cieszymy się, że jednak zmieniłaś zdanie.
Jen posłała kobiecie niewyraźny uśmiech. Była trochę speszona, nie wiedziała jak się ma zachować.
-Nie będziemy tu tak stać, Jenny pewnie jest zmęczona- odezwał się Paul. Później wziął walizkę dziewczyny i zaczął iść w kierunku wyjścia. Obie kobiety ruszyły za nim. Kiedy wyszli na zewnątrz Jen uderzyło zimne paryskie powietrze. Od razu rozejrzała się wokół siebie. Podobnie jak w Londynie wszędzie było pełno śniegu. Oczywiście nie zabrakło też choinek i świecidełek. Panna Clark uśmiechnęła się. Jestem w Paryżu.
Szli jeszcze kawałek aż zatrzymali się przy ładnym terenowym samochodzie. Już po tym było widać, że nie jest to zwykła szara rodzina, ale taka, która bez problemu może sobie na wszystko pozwolić.
Po chwili walizka była już w bagażniku, a oni siedzieli wygodnie w ciepłym samochodzie.
-Dom znajduje się na obrzeżach, ale nie martw się za 15 minut będziemy na miejscu- poinformował Paul.
Jen nie odzywała się. Patrzyła w szybę i podziwiała widoki. Paryż nawet, a może szczególnie nocą jest piękny pomyślała. Zastanawiała się też jaka była jej babcia. Miała nadzieję, że państwo Cambell opowiedzą coś na jej temat.
Jechali jakąś ulicą a oczom Jen ukazały się piękne wille. Po chwili skręcili na jedną z posesji.
-Jesteśmy na miejscu- odezwała się Grace.
Jen wysiadła z samochodu z otwartą buzią. Jej oczy przybrały rozmiary pięciozłotówek. Dom był ogromny i równie piękny co inne na tej ulicy. Była tak zafascynowana, że nawet nie zauważyła, że ktoś ze służby wziął jej walizkę.
-Mam nadzieję, że ci się tu spodoba- usłyszała głos Grace.
-Na pewno- odparła z uśmiechem na twarzy.
-Chodź do środka bo zmarzniesz.
Jen ruszyła za panią Cambell bardzo ciekawa tego co zobaczy za drzwiami. Kiedy przekroczyła próg po raz kolejny zamarła. Ogromny korytarz był w barwach zielni i srebra. Po obu stronach stały mniejsze i większe posągi. Na ścianach wisiały obrazy prawdopodobnie przedstawiające członków jej rodziny. Jen cały czas się rozglądała i przez przypadek wpadła na chłopaka nadchodzącego z przeciwka. Trzeba powiedzieć, że on też nie uważał, ponieważ był zaabsorbowany rozmową z innym chłopakiem. Jednak w ostatniej chwili złapał ją w swoje silne ramiona. Jenny patrzyła teraz w oczy swojego oprawco-wybawcy i nie mogła się nie uśmiechnąć. Były niebieskie niczym niebo w letnie gorące dni, kiedy nie ma na nim żadnej chmury. Dostrzegła też jego blond włosy. Nie wiedziała dlaczego, ale naszła ją ochota żeby ich dotknąć. Na szczęście odezwał się chłopak stojący obok i przyglądający się tej dziwnej sytuacji. Wyraźnie go śmieszyła, ponieważ z jego twarzy nie schodził uśmiech. Był to wysoki brunet z brązowymi oczami. W końcu postanowił się odezwać.
-Austin możesz już puścić moją siostrę.
Kiedy Jenny usłyszała jego dźwięczny głos od razu się opanowała i wyzwoliła z ramion blondyna, chociaż musiała przyznać, że było jej w nich bardzo wygodnie.
-Przepraszam, że na ciebie wszedłem. Jestem Austin- wyciągnął dłoń w jej stronę żeby się przywitać.
-To moja wina, powinnam bardziej uważać a nie rozglądać się na boki. Jenny- również podała mu rękę.
Brunet, który przez moment im się przyglądał teraz podszedł do Jen i pocałował ją w policzek. Była zaskoczona jego bezpośredniością.
-A ja jestem Ian i jestem twoim bratem. A na tego tu nie zwracaj uwagi to tylko mój przyjaciel i właśnie wychodzi.
-Wiesz co chyba się rozmyśliłem i zostanę-zażartował.
-Co ładną mam siostrę nie?- spojrzał na Jen, która jak na zawołanie się zarumieniła.
-Głupi zawsze ma szczęście- uśmiechnął się w jego stronę Austin.
-Co zazdrość może zrobić z ludźmi- komicznie rozpaczał Ian.
-Dobra już wychodzę nie chcę słuchać twoich monologów nawet w tak pięknym towarzystwie- spojrzał na Jen- miło było cię poznać. Na pewno się jeszcze spotkamy. Dobranoc.
-Wzajemnie i dobranoc- odpowiedziała dziewczyna posyłając mu uśmiech.
Ian odprowadził przyjaciela do drzwi, a później wrócił do stojącej nadal w tym samym miejscu Jen.
-Chodź pewnie jesteś głodna- pociągnął ją za rękę i już po chwili stali w dużej kuchni. Zresztą w tym domu wszystko było duże, drogie doskonałe. Przy stole siedzieli państwo Cambell i popijali herbatę. Stał tam też elegancko ubrany mężczyzna. Pewnie ktoś z ich służby pomyślała.
-Zapraszam tutaj panienko Clark- wskazał jej miejsce i odsunął krzesło żeby mogła usiąść.
Nim się obejrzała jakaś kobieta postawiła przed nią zupę i filiżankę gorącej herbaty.
-Carmen czy mi też mogłabyś przynieść coś do jedzenia, jestem strasznie głodny- poprosił Ian.
-Oczywiście.
Kiedy odeszła, pani Cambell zwróciła się do Jen.
-To nasza służba, wszyscy wiedzą kim jesteś i będą cię słuchać. Pewnie jesteś bardzo zmęczona, już po pierwszej, ale jeśli jutro będziesz chciała to pojedziemy na grób twojej babci.
-Bardzo mi na tym zależy. Mam też prośbę- zaczęła cicho, widząc że na nią patrzą kontynuowała- czy mogą państwo mi opowiedzieć coś o babci. Jaka była, co lubiła? Może macie jakieś zdjęcia?- spytała.
-Oczywiście kochanie. Jutro ci wszystko pokażemy i opowiemy. Ale ja też mam do ciebie prośbę. Mów do nas po prostu Grace i Paul. Jesteśmy  rodziną.
-Dziękuję za to co dla mnie robicie- posłała im uśmiech.
-Nie ma za co. Dla nas ważne jest to, że jesteś tu z nami.
Jen była zachwycona tym miejscem, a przede wszystkim tą rodziną. Okazali tyle ciepła i zrozumienia wobec niej. Już teraz czuła, że będzie mogła na nich zawsze liczyć, a oni zawsze będą ją wspierać. Grace wcale nie była podobna do jej matki. Ani z wyglądu ani z charakteru.
Kiedy skończyła jeść odezwał się Ian
-Pokaże ci twój pokój.
Szli ciemnymi korytarzami wcześniej pokonując piękne drewniane schody.
-Zgubie się tu- jęknęła dziewczyna.
-Spokojnie przyzwyczaisz się . Jak chcesz to cię jutro oprowadzę- zaproponował.
-Tak, dzięki- posłała mu uśmiech.
W końcu zatrzymali się przed jednymi z wielu drzwi, które mijali.
-To tutaj- Ian wskazał ręką- otwórz.
Jen nieśmiało podeszła do drzwi a później je pchnęła. W pokoju zapalona była tylko lampa i panował w nim półmrok. Jednak z łatwością można było wszystko dostrzec. Jej oczy przykuło ogromne łóżko z baldachimem na, które od razu się rzuciła. Rozejrzała się i dostrzegła dwie pary drzwi. Wstała i podeszła do nich. Otworzyła pierwsze i jak się spodziewała była za nim łazienka. Stała w niej wielka wanna, a oprócz tego szafki i wielki lustro. Zaabsorbowało ją to co mogą kryć drugie drzwi. Kiedy je otworzyła po raz setny już dzisiaj była zachwycona.
-Mam własną garderobę- pisnęła.
Wszędzie wisiały ubrania, torebki, buty i inne potrzebne dziewczynie rzeczy. Ian z daleka przyglądał się temu wszystkiemu z uśmiechem na twarzy. Dopiero kiedy chłopak zaświecił światło w pokoju dostrzegła, że ściany są w kolorze czerwieni. Od razu przyszedł jej do głowy podział szkolny w którym należała do Niebieskich. Ale czy to ważne? Mam własną garderobę!- powiedziała sobie w myślach.
-No dobra to ja już się będę zbierał.
-Dziękuje za wszystko braciszku- tym razem ona dała mu całusa.
-Spoko- kiedy znajdował się już przy wyjściu krzyknął jeszcze- tylko nie przesiedź całej nocy w garderobie, będziesz miała na to dużo czasu. Dobranoc- po tych słowach drzwi się zamknęły, a ona została sama w tym innym, tak bardzo różniącym się od jej poprzedniego świecie. Tym lepszym świecie w którym mogła mieć wszystko czego zapragnie. Podeszła do drzwi balkonowych, które dopiero teraz zauważyła. Bez wahania je otworzyła. Zaparło jej dech w piersiach. Ze swojego pokoju miała widok na wieżę Eifflę i dużą część miasta. Ale ją bardziej urzekło to co było tu bliżej- ogród. Zaciągnęła się zimnym grudniowym powietrzem. Jak w bajce pomyślała. Ciekawe jakie będzie zakończenie?
Zasnęła w garderobie od razu po tym jak wzięła gorącą kąpiel. Na jej twarzy cały czas błąkał się uśmiech. To było jej pięć minut wielkiego szczęścia.           

niedziela, 9 czerwca 2013

Ogłoszenia i coś nowego

No więc tak: rozdziału nadal nie mogę skończyć :( wiem, że długo niczego nie dodałam i Was zawiodłam, ale po prostu nie mogę. Nie wiem co się dzieje :/ Postanowiłam, że nie będę robiła niczego na siłę, bo jak przyjdzie mi wena to rozdział sam się napisze :) Teraz pracuje nad Miniaturką, którą chciałabym dodać zamiast rozdziału. Powinna się Wam spodobać :D mi się już baaardzo podoba <3
Macie tu jakieś fragmenciki żeby nie było :)

-Nie, proszę tylko nie to, nie rób mi tego. Bez ciebie nie dam rady- młoda dziewczyna krzyczała zalewając się łzami.

-Kocham cię moja Isabel. Tylko moja.

-Byłam wtedy najszczęśliwszą osoba na świecie. Czułam, że nie ma żadnych barier, że z nim mogę zrobić wszystko.
Ale...

-Jesteś idiotą. Czy mógłbyś mi dać wreszcie spokój? Przez ciebie mam same kłopoty.

-Nic nie rozumiesz. Muszę to zrobić. Zabił mojego brata, a teraz przyszedł czas żeby się zemścić.

-Wiem, że już nigdy nie poczuję tego szczęścia, chociaż mam dopiero 23 lata.

To są tylko pourywane części. Nie są ułożone chronologicznie. Jeszcze nie wiem kiedy dodam całość. W środę mam ostatni sprawdzian w tym roku szkolnym (prawdopodobnie) więc będę miała czas na pisanie.
Pozdrawiam wszystkich którzy tu zaglądali. Jeszcze raz przepraszam.

wtorek, 14 maja 2013

Opowiadanie II Bo miłość to przekleństwo

~A kiedy ona cię kochać przes­ta­nie, zo­baczysz noc w środ­ku dnia, czar­ne niebo za­miast gwiazd, zo­baczysz wszys­tko to sa­mo, co ja.~ Edward Stachura 

James Blunt- Goodbye my lover

Miłość. Czy jest na świecie coś gorszego od niespełnionej i nieszczęśliwej miłości? Wiele osób bez wahania odpowie, że tak. Przecież mnóstwo ludzi choruje na nieuleczalne choroby, inni giną podczas wojen a jeszcze inni głodują. Ale takiej twierdzącej odpowiedzi udzielą tylko szczęśliwi, ci którzy nie zawiedli się na drugiej osobie, którzy mogą jej ufać, bo wiedzą, że kiedy obudzą się rano to ich ukochany lub ukochana będą leżeć obok. I nie ważne gdzie będą spędzać czas najważniejsze, że będzie przy nich ta druga osoba. 
A Jenny? Jenny zdecydowanie zawiodła się na miłości. Jego dotyk, który był ukojeniem, jego oczy w których zawsze tonęła, jego usta miękkie i całujące jak żadne inne teraz wydawały się być tylko senem, czymś co nigdy się nie wydarzyło. Cierpiała. Bała się angażować w uczucia, zawsze przychodziło jej to z trudem. Teraz spróbowała, i co? Warto było? Czy dla tych kilku wspólnie  spędzonych chwil, tych pocałunków dzięki którym czuła, że unosi się nad ziemią było warto?
Po raz kolejny ktoś udowodnił jej, że prawdziwa miłość taka jak w bajkach nie istnieje. Jaka ona była naiwna. Przecież wiedziała czego może spodziewać się po takim kimś jak Sullivan. Kilka ciepłych słówek, spotkań a ona mu zaufała. Za głupotę się płaci panno Clark.
Jej serce rozbiło się na miliony drobnych kawałków. Czy komuś uda się je poskładać? Czy ona na to pozwoli? 
Okazało się, że miłość to nie tylko błogosławieństwo, ale przede wszystkim przekleństwo.
***
Obudziła się bardzo wcześnie. Spała tylko kilka godzin. Leżała w samej bieliźnie przykryta od stóp do głów kołdrą, która dawała złudne uczucie bezpieczeństwa.. Po kilku minutach bezczynnego gapienia się w sufit postanowiła wstać i wziąć prysznic. Chciała zmyć z siebie całą wczorajszą noc. Tak po prostu zapomnieć.
Kropelki gorącej wody spływające po jej opalonym i idealnym ciele przynosiły ukojenie, którego szukała. Wraz z nimi z jej oczu płynęły łzy. Łzy zawodu, porażki, smutku, bólu i cierpienia. Teraz była odpowiednia chwila, dała upust swoim emocją. Za chwile znowu będzie ułożoną panią prefekt, dla której najważniejsza jest nauka i przyjaciele. Bo przecież ona nie może się zakochać. Szczególnie w kimś takim jak on. Zakręciła wodę i wyszła z pod prysznica z uniesioną głową. Wystarczy łez i użalania się nad sobą. Czas założyć maskę obojętności.
Na śniadaniu było bardzo mało osób. Wszyscy odsypiali po wczorajszej imprezie. Taylor pewnie spała u którejś z koleżanek. Jen wzięła tosta i posmarowała go dżemem. Już dziś wraca do domu. O 11 autobusy ze szkoły zabiorą ich na stację. Pewnie w domu też nie będzie kolorowo skoro czeka ją ciężka rozmowa z rodzicami na temat przeszłości. Ugryzła kęsa ale więcej nie było jej w stanie przejść przez gardło. Wstała i poszła tam gdzie zawsze znajdowała ukojenie. Do biblioteki. 
***
Siedziała w przedziale z Danem i Liamem gapiąc się bezczynnie w okno. Z dziecinną łatwością udało się jej przekonać brata Taylor do tego, że nie miała wyjścia i musiała iść z Sullivanem bo pani  Evans jej kazała. Byli Prefektami, a poza tym mogli dać dobry przykład innym żeby się nie kłócili a integrowali. Liam tylko spoglądał na nią od czasu do czasu. Wiedział, że kłamie i że wczoraj się coś wydarzyło. Jednak Jen miała pewność, że przyjaciel jej nie zdradzi. Miała też świadomość, że czeka ją z nim ciężka rozmowa. Jeszcze nie wiedziała co mu powie. Może wszystko, a może nic. Milczenie w towarzystwie Warda było czymś co bardzo lubiła.
Przeniosła swój wzrok właśnie na niego. Miał zamknięte oczy i słuchał muzyki. Dan jak zwykle coś jadł. Jaki on głupi pomyślała Jen, tylko dziecko mogło nabrać się na taką bajeczkę. Postanowiła, że wyjdzie na korytarz żeby się przewietrzyć i rozprostować nogi.
-Idę do łazienki- oznajmiła a później zniknęła za drzwiami przedziału.
Stanęła przy jednym z okien na korytarzu. Po chwili uchyliła je a zimne powietrze uderzyło w jej rozpaloną twarz. Uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech szczery, taki jaki gości na twarzy osoby szczęśliwej. Był to uśmiech pełen ironii i szyderstwa. Krajobraz za oknem ciągle był taki sam. Wszystko pokrywały grube warstwy śniegu. Monotonny niczym moje życie pomyślała.
-Szukałem cię- usłyszała JEGO głos. Od samego rana starała się go unikać, ale wiedziała, ze w końcu musi dojść do tego spotkania. Widocznie właśnie teraz była odpowiednia pora. Jeszcze raz zaciągnęła się świeżym powietrzem, a później zamknęła okno i obróciła się w jego stronę. Od razu spojrzała mu prosto w oczy. Nie chciała okazywać słabości.
-Widocznie słabo skoro dopiero teraz znalazłeś- odparła. 
-Byłem wczoraj u ciebie, ale nie otwierałaś.
-Pewnie już spałam, źle się czułam.
-Dzięki za marynarkę- uśmiechnął się.
-Nie ma sprawy. Chciałeś coś jeszcze?- ton jej głosu był obojętny, jakby rozmawiała z kimś obcym.
-Właściwie to tak- uśmiechnął się przebiegle i schylił się żeby ją pocałować. Odepchnęła go ręką.
-Coś się stało?- zapytał zdziwiony.
-Wiesz co? To wszystko nie ma sensu. Kogo my chcemy oszukać? Ja i ty to coś co nigdy się nie zdarzy i nie powinno. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Zapomnijmy o tym co było.- słowa z ledwością przechodziły jej przez gardło, ale chciała zakończyć to tu i teraz.- wesołych świąt Nate- ostatni raz użyła jego imienia po czym odeszła kierując się w stronę swojego przedziału.
***
Wszedł do jednej z łazienek żebyś się trochę uspokoić. Odkręcił wodę, oparł się rękami o umywalkę i spuścił głowę patrząc na silny strumień wody, przeklinając pod nosem.
- Ktoś tu chyba ma zły humor. - usłyszał irytujący głos po swojej lewej stronie i zdał sobie sprawę z tego, że nie zauważył znajdującej się w środku Sereny. Dziewczyna stała przy odsuniętym oknie i paliła papierosa przyglądając mu się uważnie. 
Nate podniósł głowę rzucając jej krótkie spojrzenie. Powoli wypuszczała dym ze swoich ust i patrzyła na niego tym bezczelnym wzrokiem, który jeszcze bardziej doprowadzał go do szału.
- Zapal sobie. - powiedziała podając mu swojego papierosa - To dobry sposób na stres.
- Powiedzmy, że znam lepsze sposoby. - powiedział, wziął z jej ręki papierosa, wrzucił go do otwartej toalety, a następnie popchnął dziewczynę na ścianę i zbliżył swoją twarz do jej na odległość kilku centymetrów.
Uśmiechnął się na bok patrząc w jej lekko zdziwione oczy po czym przeniósł swoje spojrzenie na jej usta, a potem przyciągnął je do siebie i zachłannie pocałował. Serena zatopiła długie paznokcie w jego czarnych włosach z tyłu głowy i odwzajemniła głęboki pocałunek.
- Wiedziałam, że wrócisz. - powiedziała cicho uśmiechając się przy tym.
- Zamknij się - szepnął Sullivan podnosząc ją za tyłek i kładąc na półce obok umywalki, a potem szybko całując jej szyję i rozpinając bluzkę.
***
-Nareszcie w domu- powiedziała Jen kiedy tylko przekroczyła próg. Na dworzec wyjechała po nią mama. Wcześniej pożegnała się ze wszystkimi życząc im wesołych świąt i posyłając każdemu udawany uśmiech.
-Gdzie tata? Muszę z wami o czymś porozmawiać- oznajmiła.
-Widzisz córciu taty nie ma.Ja też muszę ci coś powiedzieć.
Jen nie świadoma tego co zaraz usłyszy usiadła na kanapie i oparła wygodnie swoją głowę. Matka usiadła obok i złapała ją za ręce.
-Między mną i tata nie układało się ostatnio zbyt dobrze. Stały się rzeczy które nie powinny się stać- zaczęła Nelly.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Jen spojrzała w oczy matki.
-Rozwodzimy się.
-Czy mogłabyś powtórzyć chyba źle usłyszałam?
-Córciu wiem, że ciężko ci to zrozumieć, ale...- w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Spadło na nią kolejne wielkie rozczarowanie.
-Nie chcę tego słuchać- krzyczała- wyjeżdżam, nie szukajcie mnie i nie dzwońcie- chwyciła za walizkę, której jeszcze nie zdążyła zanieść do swojego pokoju i wybiegła na ulicę. Po chwili siedziała w taksówce i podawała kierowcy miejsce do którego chciała jechać. Wyjęła swój telefon i wybrała numer. Po kilku sygnałach odebrała kobieta.
-Dzień dobry. Zmieniłam zdanie, za kilka godzin będę w Paryżu.
***
Życie bywa bardzo przewrotne. Wszystko co masz, dzięki czemu czujesz się szczęśliwy możesz stracić w każdej chwili i nawet nie mieć na to wpływu. Jedyną pewną rzeczą na ziemi jest śmierć. Tylko czy lepiej umrzeć po wielu latach w których szczęśliwe chwile bardzo często przeplatane były porażkami i cierpieniem, czy żyć krótko i nie doświadczyć niczego? Zdecydowanie wybieram tę pierwszą opcje...
***   
Tak, było warto...


***
Cześć :) Starałam się jak najszybciej i jest :D Mam nadzieję, że się spodoba. Zamyka on pierwszą cześć tego opowiadania. Uprzedzam: na pewno nie dodam kolejnego rozdziału w weekend bo mnie nie będzie w domu. Postaram się go napisać jak najszybciej.
P.S. Nie denerwujcie się na mnie za to, ze tak komplikuje życie Jen. Dzięki temu opowiadanie nie jest nudne. I nie martwcie się ona też kiedyś będzie szczęśliwa :)

niedziela, 12 maja 2013

Bal część II


~I tylko jedną łzą pokazała światu, że jej serce pękło.
Słowa były zbędne.
Nie ona jedna cierpiała za powodu utraconej miłości...~

Aerosmith- I don't wanna miss a thing


Przez chwilę zamarli w bezruchu, ale Jen szybko się opamiętała.
-Rozdzielcie ich- krzyknęła, a Joshua i Ray doskoczyli do bijących się Nate i Liama.
Obaj odczuli już skutki walki. Mieli rozcięte wargi z których leciała krew.
-Co wy robicie?- spytała zdenerwowana dziewczyna.
-To on zaczął, musiałem się jakoś bronić- tłumaczył się Nate.
-Liam to prawda?
-Tak, ale miałem do tego powody- powiedział, a po jego głosie i ruchach można było stwierdzić, że jest już trochę pijany.
-A co wy robicie w męskiej łazience?- spytał Nate kiedy ochłonął. Był wyraźnie zaskoczony tym faktem.
Joshua stał w kącie i głupkowato się uśmiechał, a Ray zachowywał się jakby go nic nie obchodziło. Jen pokiwała z politowaniem głową.
-Twojemu przyjacielowi stało się kuku w rękę, a tu jest apteczka- wytłumaczyła panna Clark.
Sullivan przeniósł wzrok na Wilsona i zrobił głupkowatą minę.
-A czemu on się tak śmieje?
-A jak myślisz?- spytała ironicznie pani Prefekt, po czym dodała- weźcie apteczkę i zróbcie mu opatrunek a ja pogadam z Liamem.
Nate chciał coś powiedzieć, ale widząc karcący wzrok dziewczyny zrobił to co kazała.
-Załóż marynarkę- spojrzała na Liama po czym przeniosła wzrok na część garderoby która leżała na umywalce.
-To nie moja, pewnie Sullivan zostawił.
Jeny podeszła i wzięła ją w ręce. Uśmiechnęła się na myśl o rozbierającym się z marynarki arystokracie, który ma się bić. Nawet przy takich głupich rzeczach wychodził wdzięk, który miał w sobie.
-Chodźmy stąd, pogadamy- wolną ręką pociągnęła Warda za koszulę i ruszyła w stronę drzwi.
-Co cię napadło?- zapytała Jen, kiedy znaleźli się w pustej klasie. Siedziała na jednej z ławek a obok niej chłopak.
-Poznałem fajną dziewczynę ale ten cholerny Sullivan musiał jak zawsze wszystko spieprzyć- wyżalił się Liam.
Jen zrobiła pytającą minę i dała znak ręką żeby kontynuował. Jej umysł tworzył już wiele czarnych scenariuszy w których nowa koleżanka Liama i Sullivan trzymają się za ręce a później całują.
-Victoria to super dziewczyna. Tańczyliśmy, gadaliśmy nawet chciałem ją pocałować, ale...
-Co z waszym pocałunkiem ma wspólnego Sullivan?- Jen nic z tego nie rozumiała.
-Daj mi dokończyć- pouczył ją Liam- ale do niczego nie doszło. Powiedziała, że jestem fajnym chłopakiem i tak dalej, ale ona zakochała się w tym czerwonym gadzie i nie może mnie oszukiwać. Rozumiesz to?- spytał zirytowany.
Mózg Jen zaczął pracować na szybszych obrotach. Zamiast martwić się o miłosne rozczarowanie przyjaciela ona przejęła się tym, że jej pozycja jest zagrożona. Wiedziała wcześniej, że wiele dziewczyn podkochuje się w przystojnym Czerwonym, ale dopiero teraz dotarło do niej, że każda dziewczyna w tym zamku i to bez wyjątku marzy właśnie o nim.
-Słuchasz mnie w ogóle?- Liam machnął jej ręką przed oczami.
-Tak- odpowiedziała rozkojarzonym głosem- ale nadal nie rozumiem dlaczego się na niego rzuciłeś.
-Byłem wściekły, wypiłem kilka kolejek i poszedłem do łazienki. Los chciał, że on też tam był. Nie mogłem się opanować, myślałem, że jak dam mu w twarz to zrobi mi się lepiej.
-I co jest lepiej?- spytała Jen
-Nie- Liam spuścił głowę.
-To tylko jedna dziewczyna, nie przejmuj się tego kwiatu jest pół światu- zażartowała i położyła dłoń na jego ramieniu, drugą nadal trzymała marynarkę swojego partnera.
-Ty też go kochasz- odezwał się po chwili milczenia chłopak.
Jen jak na zawołanie zarumieniła się, ale Liam tego nie widział bo w klasie panował półmrok.
-Nie rozmawiamy teraz o mnie tylko o tobie- odpowiedziała wymijająco.
-Nie oszukasz mnie- uśmiechnął się lekko.
-Nie mam zamiaru. Pogadamy o tym w bardziej odpowiednim terminie. A teraz chodź już, jest dopiero pierwsza jeszcze zdążysz poderwać jakąś laskę- zaśmiała się Jen.
Rozstali się chwilę potem. Liam poszedł opijać swoje smutki a Jen udała się w stronę pokoju chłopaków, bo przypuszczała, że poszli właśnie tam. W korytarzu panowała cisza. Nie było słychać muzyki ani krzyków bawiących się uczniów. Działało to kojąco na zmysły dziewczyny. Zatrzymała się przed pokojem z numerem 57 i już miała pukać kiedy usłyszała głos jakiegoś chłopaka. 
-No Nate teraz możesz powiedzieć nam prawdę dlaczego przyszedłeś na bal z tą kujonką Clark?- zakpił.
-Odpuść Matt, to nie twoja sprawa- powiedział Nate.
-Przyznaj się- nalegał chłopak.
-Mówiłem żebyś dał mi spokój- powtórzył kapitan Czerwonych.
-Nie mów, że ona ci się podoba albo, że się w niej zakochałeś- po tych słowach było słychać śmiech innych.
-To był tylko zakład- powiedział w końcu Sullivan.
Stojąca za drzwiami Jenny zamarła. W jednej chwili poczuła, że jej świat traci sens.
-Jen dlaczego nie wchodzisz?- obróciła się w stronę z której usłyszała głos.
Joshua stanął naprzeciwko niej. Jego ręka była zabandażowana, w drugiej trzymał sześciopak piw. Jen przeniosła swój wzrok właśnie na alkohol. Widzący to Wilson od razu zaczął tłumaczyć
-Jak szliśmy do pokoju spotkaliśmy chłopaków z naszej drużyny i postanowiliśmy, że dalszą część imprezy spędzimy tutaj. Nate miał po ciebie iść.
Jen powstrzymywała się żeby nie wybuchnąć płaczem. Dasz radę powtarzał sobie w głowie.
-Mógłbyś oddać mu marynarkę zostawił w łazience?-podała część garderoby chłopakowi.
-Ale ty chodź ze mną, impreza dopiero się zaczyna- uśmiechnął się zachęcająco Joshua.
-Wracam do siebie, źle się czuje- skłamała Jen, chociaż nie to nie było kłamstwo. To była prawda, czuła się okropnie. Jej serce rozbiło się na miliony drobnych kawałków. Jeszcze chwila, dasz radę.
-Nate i tak po ciebie pójdzie.
Jen obróciła się.
-Powiedz mu, że to nie ma sensu- szepnęła, a później odeszła zostawiając nic nie rozumiejącego chłopaka samego.
Kiedy weszła do swojego pokoju po jej policzku spłynęła samotna łza.

niedziela, 5 maja 2013

Bal część I

Cześć wszystkim :) Rozdział dodaję z drobnym opóźnieniem, ale wczoraj miałam osiemnastkę u kolegi, dzisiaj grilla. Mam nadzieję, że majówka Wam się udała, chociaż pogoda nas nie rozpieszczała. Miłego czytania :) 


~Chcesz wiedzieć, co naprawdę myśli kobieta, to patrz na nią uważnie, ale nie słuchaj tego, co mówi.~  Oscar Wilde 


Stała przed lustrem i przyglądała się własnemu odbiciu. Czy to możliwe, że aż tak się zmieniła? Nie poznawała tej osoby w lustrze. Jej wyglądu i charakteru. Kiedyś nigdy nie zgodziłaby się pójść na bal z nim,  w ogóle by z nim nie rozmawiała. A teraz? Są bardzo blisko, zakochała się. Posłała delikatny uśmiech swojemu odbiciu. Była zadowolona ze swojego wyglądu. Długa, dopasowana suknia bez ramiączek podkreślała jej idealną figurę. Włosy zebrane w delikatnego koczka odsłaniały jej smukłą szyję na której wisiał piękny srebrny wisiorek. Zrobiła sobie delikatny makijaż, tylko oczy podkreśliła mocniej granatowym cieniem.

 Cały dzień spędziła na przygotowaniach chciała się przy nim prezentować idealnie. Taylor już od rana wyszła i spędzała cały dzień z dziewczynami ze swojego roku. To może dziwne ale Jen cieszyła się z tego. Miała prawie nieograniczony czas na leżenie w wannie, a to ją bardzo odprężało. Od rana nic nie jadła, popijała tylko wodę. Denerwowała się bardziej niż na sprawdzianie czy podczas odpowiedzi ustnej. Nie wiedziała, że chłopak w innej części zamku od rana był równie  nerwowy co ona. Przed południem wreszcie w pokoju pojawił się Joshua. Mogli porozmawiać.
-Cześć stary- zaczął Nate- wolałbym żebyś mi powiedział o tym, że nas widziałeś.
-Cześć- burknął Joshua- też bym wolał, żebyś mi mówił o takich sprawach.
-Przecież mnie znasz- uśmiechnął się ironicznie i podszedł do barku żeby nalać im whisky.
-Właśnie znam cię aż za dobrze i dlatego się o nią boje.
Nate podał mu szklankę z trunkiem.
-Zaliczyłeś połowę dziewczyn z tej szkoły, a ona nie jest jak wszystkie, pamiętaj- dodał Joshua po czym opróżnił szklankę .
-O co ci chodzi?- zapytał Nate
-O to, że jeśli ją skrzywdzisz to nie będę patrzył na to, że przyjaźnimy się od dziecka- spojrzał na niego groźnie, a później wyszedł.
-Kocham ją- szepnął Nate do zamkniętych już drzwi po czym wypił zawartość swojej szklanki.
Z rozmyślań wybiło ja pukanie do drzwi. Podeszła do nich chwiejnym krokiem i otworzyła. Nie mogła nie uśmiechnąć się na taki widok. Założył klasyczny czarny, dopasowany garnitur, krawat w tym samym kolorze i białą koszulę. Wyglądał tak normalnie, a przy okazji tak idealnie. Czarna grzywka jak zwykle opadała niesfornie na jego czoło co dodawało mu jeszcze większego uroku. Piękne oczy i delikatny uśmiech, który w tym momencie gościł na jego twarzy sprawiły, że Jen na chwilę zakręciło się w głowie. Jak mogła się w ogóle zastanawiać czy dobrze zrobiła godząc się na jego propozycje? To była najlepsza decyzja w jej życiu.
-Wezmę tylko torebkę i możemy iść- ruszyła w stronę łóżka na którym leżała czarna kopertówka. Kiedy się obróciła o mało co na niego nie wpadła.
-Pięknie wyglądasz- szepnął jej do ucha.
-Ty też niczego sobie- uśmiechnęła się.
-Gotowa?
Jen kiwnęła głową. Nate podał jej swoją rękę i ruszyli na ten niezapomniany z różnych powodów dla każdej osoby w Camp High bal.
Jeśli ktoś by wcześniej ich nie znał pomyślałby, że są idealną parą. Dumnie kroczyli przez Salę, a każdy schodził im z drogi. Wszyscy szeptali i dziwili się dlaczego ten arystokrata, który nienawidził takich jak ona przyszedł właśnie z Clark. Jedni myśleli, że to zakład inni, że Jenny dosypała mu coś do soku, bo przecież nigdy z własnej woli by z nią nie poszedł. Zatrzymali się przy jednym ze stolików i czekali na przemowę dyrektora, który miał oficjalnie otworzyć bal. W tym czasie dziewczyna rozejrzała się w około żeby ocenić efekty swojej pracy. Po raz kolejny dzisiaj na jej twarzy zagościł uśmiech. Udało jej się diametralnie zmienić wygląd tego miejsca. W jednym z rogów stał bar, który obsługiwany był przez dziewczyny przebrane za śnieżynki. Tak samo ubrane panie chodziły również po całej Sali nosząc tace z przekąskami. W innym miejscu sali stała scena po której kręciło się już kilku chłopców z kapeli robiących ostatnie poprawki przy instrumentach. W miejscu w którym się teraz znajdowała stało wiele okrągłych stolików, z krzesłami przypominającymi lodowe trony. Cały sufit był przystrojony niebiesko białymi balonami. Zwisały też z niego duże białe płatki śniegu. Skoro bal odbywał się w zimie, ona stworzyła atmosferę zimowego królestwa.
-Pięknie to urządziłaś- usłyszała jego głos.
-Dziękuję- posłała w jego stronę delikatny uśmiech.
Dalszą rozmowę uniemożliwił im dyrektor Bass, który przez dobrych 10 minut wspominał poprzednie bale odbywające się w tej szkole dawno temu. Kiedy już wszyscy poczuli się dostatecznie znużeni w końcu ogłosił formułkę "Tegoroczny bal uważam za otwarty, bawcie się!" muzyka zaczęła grać, a pary ruszyły na parkiet.
-Można panią prosić- ukłonił się teatralnie Nate.
-Oczywiście- odpowiedziała rozbawiona jego zachowaniem dziewczyna.
Kiedy zaczęli już tańczyć wszystkie obawy Jenny uciekły gdzieś daleko. Nate jak na arystokratę przystało był świetnym tancerzem. Jego ruchy były płynne i delikatne. Jednym słowem prowadził jak prawdziwy mężczyzna. Jenny nie widziała świata poza nim, ale rozmowy w zamku o tej parze nadal się toczyły.
-Jak ona mogła z nim przyjść?- przy jednym ze stolików siedziała rozzłoszczona Taylor.
-Chodzi ci o Jenny?- zapytał jej zdezorientowany partner, którym był Ray Ross pomocnik w drużynie Czerwonych.
-Tak, a niby o kogo innego?!
-Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego Jen przyszła z Natem to najpierw zadaj sobie pytanie dlaczego ty przyszłaś ze mną- odpowiedział trochę zdenerwowany.
-To zupełnie coś innego, przecież to Sullivan!- niemal krzyknęła.
-Nie, to jest to samo. I ja i on jesteśmy Czerwonymi, to mój przyjaciel i nie pozwolę go obrażać. Myślałem, ze jesteś inna i nie masz uprzedzeń tak jak twój brat. Jak widać się pomyliłem- spojrzał jej prosto w oczy,a później jak gdyby nigdy nic odszedł w stronę stojącego niedaleko Joshuy.
Przy innym stoliku siedział załamany Dan i Liam rozglądający się za jakimiś dziewczynami.
-O patrz ta jest niezła... nie jednak ma partnera, ale tamta po prawo chyba przyszła sama. Jeszcze jeden kieliszek i idę do niej zagadać- gadał beztrosko chłopak.
-Czy ciebie do końca popierdoliło?! Jen przyszła z tym gadem a ty się rozglądasz za jakimiś panienkami- mówił bardzo oburzony Dan.
-A co mam robić?!- Liam ledwo trzymał nerwy na wodzy.
-Nie wiem, może powinniśmy mu przywalić- zaproponował.
-Wiesz co Dan z nas dwóch to chyba ciebie popierdoliło. Ona jest już dorosła i może chodzić gdzie chce i z kim chce i akurat nas nie musi pytać o zdanie- wyrzucił z siebie Liam.
-Po czyjej ty jesteś stronie? Jego czy mojej?
-Jestem po stronie Jenny- powiedział dosadnie po czym wstał i ruszył w stronę baru.
Było trochę po północy kiedy Jen i Nate zeszli z parkietu żeby trochę odpocząć. Zatrzymali się przy barze przy którym stali już trochę wstawieni Joshua i Ray.
-Cześć chłopaki - dziewczyna przywitała się z nimi dając im po całusie w policzek.
-Uważaj bo Nate będzie zazdrosny- zażartował Joshua, jednak partnera Jen to nie rozśmieszyło.
-Radziłby ci już nie pić Wilson, a na dowód, że nie jestem zazdrosny zostawię wam ją tu na chwilę. Tylko jak wrócę z łazienki ma stać tu cała i zdrowa- ostrzegł ich z udawaną powagą a później ruszył do drzwi wyjściowych.
-Jak się bawicie chłopaki? A tak w ogóle to gdzie masz Tay Ray?- zaczęła rozmowę Jen.
-Pokłóciliśmy się na samym początku i nie pytaj nawet o co a raczej o kogo poszło.
-A ja powiem, że bawię się zajebiście- zaśmiał się Joshua- miałaś ze mną zatańczyć- przypomniało mu się po chwili.
-I dotrzymam obietnicy, chodź- zawołał Jen.
Jednak Joshua był już na tyle "zmęczony", że w chwili kiedy chciał odstawić swoją pustą szklankę na blat baru zrzucił inne, które już tam stały. Oczywiście większość z nich się potłukła.
-Tylko ich nie zbieraj bo...- Jenny nie zdążyła dokończyć a on już się skaleczył.
-Nic mi nie jest- zaczął mówić za nim ktoś cokolwiek powiedział.
-Trzeba ci to przemyć- stwierdziła dziewczyna oglądając jego skaleczoną rękę.
-Nie pójdę do pielęgniarki- zawołał.
-Masz szczęście, ja dzisiaj będę twoją osobistą pielęgniarką- uśmiechnęła się Jen- w łazienkach są apteczki. A twoją ranę wystarczy tylko przemyć wodą utlenioną i obwinąć bandażem.
-To zmienia postać rzeczy- uśmiechnął się promiennie.
-Chodź już wariacie- pociągnęła go za rękaw, a już po chwili znaleźli się na korytarzu.
-Czekajcie idę z wami- usłyszeli głos Raya.
-No dobra chłopaki, męska jest bliżej więc wchodzimy tutaj- oznajmiła Jen.
-Na pewno chcesz tam wejść?- zapytał unosząc jedną brew do góry Ross.
-A wolisz wejść do damskiej i usłyszeć przeraźliwy pisk dziewczyn?- zadała retoryczne pytanie Jen.
-Masz rację, wchodzimy tutaj- widocznie tamten argument okazał się wystarczająco mocny by przekonać Czerwonego.
-No dobra no to na trzy- zażartował Joshua- raz, dwa, trzy.
Wszyscy troje byli zszokowani tym co tam zobaczyli...    

sobota, 20 kwietnia 2013

Opowiadanie II Rozmowy

Hej :) nareszcie mogłam dokończyć ten rozdział. W tym tygodniu naprawdę nie miałam czasu. Tych nauczycieli to chyba poje**** :) W rozdziale trochę się dzieje, ale to dopiero początek. W następnym opisze już bal :D
Chciałabym życzyć powodzenia osobą, które piszą egzamin gimnazjalny :) Będzie dobrze! :D
Na koniec apel:
Flavvyn jeżeli to przeczytasz odezwij się! Co się stało z Twoim blogiem? Jak na niego wchodzę pisze, że został usunięty. Czekam na jakąś wiadomość od Ciebie.

You- The Pretty Reckless

~And I want you in my life 
And I need you in my life~ "You" -TPR


Kiedy nadszedł czwartek, a do balu pozostał już tylko jeden dzień w szkole huczało jak w ulu. Dziewczyny nie rozmawiały już o niczym innym jak tylko o kreacjach, makijażu i partnerach. O tak partnerzy byli ich ulubionym tematem. Każda dziewczyna w CH z wyjątkiem jednej łamała sobie głowę zastanawiając się kogo zaprosił największy arystokrata w szkole Nathaniel Sullivan. Każda chciałaby być jego partnerką, ale jego serce skradła ona inteligenta i piękna Clark. Jenny im bliżej było balu tym mniej miała czasu a więcej rzeczy do zrobienia. Każdą wolną chwilę spędzała w Sali gdzie przygotowywała dekoracje wraz z wyznaczonymi do pomocy kilkoma dziewczynami i chłopakami. Obecnie śniadania, obiady i kolacje każde skrzydło jadło w osobnej wyznaczonej do tego klasie. Po balu wszystko miało wrócić do normy. Dzisiejszy dzień już od rana zaskoczył panią Prefekt, a to miał być dopiero początek dziwnych zdarzeń. Zanim zdążyła wyjść na śniadanie do jej pokoju zapukał Liam z prośbą o rozmowę. Tay już wyszła więc mieli chwilę na osobności. Ostatnio oddalili się od siebie, ale nie zmieniało to faktu, że nadal pozostawali przyjaciółmi i się kochali. Jen zastanawiała się czy już jutro Liam nie zmieni zdania co do niej. Obawiała się reakcji dosłownie wszystkich. Osób z jej niebieskiego skrzydła i tego czerwonego, nauczycieli a przede wszystkim przyjaciół. Tay, Liam, Ade czy oni się od niej nie odwrócą? Na razie nikt nie wiedział kto jest jej partnerem. Poprosiła Sullivana żeby nikomu nie mówił. Ten zgodził się bez żadnych protestów, ponieważ również chciał żeby do końca nikt nie znał ich tajemnicy. Jen zaprosiła Liama do środka.
-Musiało się stać naprawdę coś poważnego skoro przyszedłeś- zaczęła dziewczyna.
-To już nie można porozmawiać z najlepszą przyjaciółką?- zapytał z uśmiechem.
-Można, można ale gdyby to nie było coś poważnego nie przychodziłbyś tak rano- zauważyła Clark.
Liam spuścił wzrok. Naprawdę go coś męczyło.
-Liam, o co chodzi?- spytała delikatnym głosem Jen.
-O Taylor- odpowiedział cicho wyraźnie zawstydzony.
No tak. Taylor już od dawna podobała się Wardowi, ale ten bał się do tego przyznać. Obawiał się też reakcji Dana swojego najlepszego przyjaciela a brata blondynki.
-A dokładniej?
-Chciałem ją zaprosić na ten bal, ale boję się, że mi odmówi no i nie wiem co na to Dan.
-Liam bal jest jutro. Nie chcę cię ranić, ale Tay ma już partnera. Powinieneś wcześniej ją zapytać i jeśli się tak obawiasz Dana to zamienić z nim kilka zdań na ten temat. Myślę, że jeśli naprawdę jest twoim przyjacielem to nie miałby nic przeciwko temu. Przecież znacie się od bardzo dawna.
-Wiem. Jestem kompletnym idiotą. Taylor jest śliczna i fajna więc pewnie od razu ją ktoś zaprosił.
-Nie martw się może jeszcze nie wszystko stracone- starała się go pocieszyć- przecież na jednym balu świat się nie kończy.
-Powiedz mi chociaż kim jest ten szczęśliwiec który idzie z naszą Blondi.
Jen się zmieszała. Nie wiedziała czy ma prawo udzielać takich informacji. Tay powiedziała jej, że Ray ją zaprosił. Nie wspominała, że to jakaś tajemnica ale też nie chwaliła się tym wszędzie.
-Liam ja nie wiem czy mogę ci powiedzieć- spróbowała dyplomatycznie.
-Proszę. Chyba nie będzie aż tak źle- próbował się uśmiechnąć i dodać sobie pewności ale mu nie wyszło.
-Powiem ci ale nie denerwuj się i nie mów nikomu dobrze?
Na potwierdzenie kiwnął głową.
-Tay idzie z... z Rayem Rossem- szepnęła cicho.
-Z tym pomocnikiem z drużyny Czerwonych?- spytał a w jego głosie można było usłyszeć zaskoczenie, gorycz i nutkę nadziei na to, że Jen za chwilę zaprzeczy. Jednak nic takiego się nie stało.
-Tak z nim.
-Proszę zabij mnie. Jestem idiotą- rzucił się załamany na łóżko.
-Już to dzisiaj mówiłeś i nie załamuj mi się tutaj tylko o nią walcz. To, że z tobą nie idzie nie znaczy, że nie możesz z nią zatańczyć albo pogadać. A teraz idziemy na śniadanie- zarządziła Jen.
Liam niechętnie wstał z łóżka i z wyraźnie skwaszoną miną ruszył za przyjaciółką, która wyszła z pokoju.
-No więc z kim pójdziesz? Mam ci szukać jakiejś dziewczyny?- spytała Jen kiedy szli korytarzem.
-Nikogo nie szukaj. Pójdę sam i będę topił smutki w alkoholu- odparł.
Jen pokiwała z politowaniem głową. Będzie musiała znaleźć kogoś dla tego gagatka. Jest kapitanem drużyny, jest też przystojny wiele dziewczyn marzy o tym żeby z nim pójść.
-A może- spojrzał na nią niepewnie.
-Co wymyśliłeś geniuszu?- spytała z uśmiechem.
-Może pójdziemy razem?
To pytanie całkowicie zaskoczyło Jen, która zatrzymała się w miejscu. Kiedy się już opanowała i odzyskała mowę musiała mu odmówić.
-Bardzo chętnie bym z tobą poszła, ale ja mam już partnera.
-Wszystkie dziewczyny mnie olewają. Czy ja jestem aż taki brzydki?
-Na razie odmówiłam ci tylko ja i naprawdę uwierz, że jest wiele dziewczyn w tej szkole, które oddałyby życie za to żeby z tobą pójść. I zapomniałabym jesteś moim kochanym ciasteczkiem braciszku i gdyby nie to, że już komuś obiecałam zgodziłabym się bez wahania- obdarzyła go szczerym uśmiechem.
Dawno nie mówiła do niego braciszku. Kiedyś spytała go o to czy może tak mówić. Nigdy nie miała rodzeństwa a zawsze chciała je mieć.
-Powiedzmy, że ci wierzę. A tak w ogóle to kto ma to szczęście żeby z tobą pójść?- spytał kiedy byli już przy klasie w której obecnie ich skrzydło jadło posiłki.
Jen obawiała się tego pytania. Nie chciała okłamywać przyjaciół, ale nie chciała tez mówić kto jest jej partnerem. często zastanawiała się czy zrobiła dobrze zgadzając się na zaproszenie Sullivana.
-Zobaczysz jutro- pokazała mu języka.
-Przecież mi możesz powiedzieć siostrzyczko.
Z opresji uratował ją Dan, który do nich podszedł.
-Cześć. Jen czy moglibyśmy porozmawiać?
Dziewczyna była zaskoczona. Od pamiętnej kłótni nie odzywali się do siebie i nadal miała żal do Dana, że wtedy ją tak nazwał.
-Dobrze tylko szybko, nie mam zbyt wiele czasu.
-To ja idę, będę przy tym stoliku co zawsze- rzucił Liam i odszedł w stronę klasy.
-No więc o co chodzi?- Jen oparła się o ścianę i założyła ręce na biodra.
-Chciałbym cię tylko przeprosić. Zachowałem się jak totalny głupek i idiota. Nie powinienem wtedy tego mówić. Wcale tak o tobie nie myślę. Tęsknię za tobą. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nie chcę cię stracić. Przepraszam.
Jen wiedziała, ze to musiało go dużo kosztować, ale przecież miał za co przepraszać. Chociaż ona wtedy też nie potraktowała go zbyt dobrze. Po chwili wahania przytulała już swojego przyjaciela.
-Też cię przepraszam.
-No dobrze to skoro już sobie wszystko wybaczyliście to chodźcie na to śniadanie- nie wiadomo skąd obok nich pojawiła się Tay.
-Masz rację jestem baaaardzo głodna- uśmiechnęła się do rodzeństwa po czym złapała ich za ręce i weszła do prowizorycznej stołówki.
Śniadanie minęło w świetnej atmosferze, ponieważ w końcu cała czwórka była pogodzona i miała bardzo dobre humory. Jen stwierdziła, że skoro dzisiaj jest dzień rozmów to musi pogadać z Joshuą. Brakowało jej jego żartów, uśmiechu i zawsze pozytywnego podejścia do życia. Wydawało jej się, że on się nigdy niczym nie przejmuje, jednak w ostatnim czasie przekonała się, że pozory mylą. Wilson od pewnego czasu się czymś zamartwiał i było to po nim widać. Jen nie wiedziała gdzie teraz może podziewać się Joshua więc po prostu do niego zadzwoniła. Po kilku sygnałach odebrał telefon.
-Hej Joshua- zaczęła rozmowę dziewczyna- gdzie jesteś?
-Hej. A czy to ważne?
-Dla mnie tak. Chcę pogadać- ton jego głosu zaniepokoił ją. czuła, że jest zdenerwowany, zły na nią.
-Na wieży- odpowiedział krótko i się rozłączył.
Do lekcji zostało jeszcze trochę czasu więc dziewczyna nie czekając na nic ruszyła na wieże, gdzie wiedziała, że czeka ją ciężka rozmowa z przystojnym szatynem.
Siedział na schodach prowadzących na wieżę w uszach miał słuchawki, zachowywał się tak jakby jej nie zauważył. Podeszła bliżej i usiadła obok niego. Pociągnęła za słuchawki. Dopiero wtedy wyłączył muzykę.
-Mógłbyś mi powiedzieć co się dzieje?  Od jakiegoś miesiąca chodzisz przybity, nie chcesz ze mną gadać, unikasz wszystkich.
-Nic się nie dzieje- odparł sucho.
-Joshua proszę, nie denerwuj mnie- ostrzegła go.
-Jak mam z tobą gadać skoro nie masz dla mnie czasu.
-Przecież wiesz, że organizuje ten bal. Ostatnio nie mam czasu nie tylko dla ciebie ale też dla Liama, Tay, Ade i innych, ale oni nie są przez to na mnie źli. Zrozum ja ledwo znajduje czas na to żeby spać.
-Dla jednej osoby masz wyjątkowo dużo czasu- spojrzał jej wyzywająco w oczy.
-O czym ty mówisz Joshua?- spytała zaskoczona.
Wilson wstał i podszedł do jednego z okien na korytarzu.
-Wiem o tym, że spotykasz się z Natem. Pewnie idziecie razem na bal co?- zaśmiał się kpiąco.
-Ale skąd?- wydukała cicho, analizując w głowie wszystkie spotkania. Była pewna, że nikt ich nie widział.
-Kiedy wyszłaś z imprezy poszedłem za tobą. Widziałem was, widziałem jak się całujecie.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś?- spytała podchodząc do niego.
-A zmieniłoby to coś? Nie chciałem ingerować w wasz związek.
-My nie jesteśmy razem Joshua. Czasami spotykamy się w jego tajnym pokoju, idziemy razem na bal ale nie jesteśmy razem- szepnęła
-Zaprosiłem cię na tą imprezę, bo chciałem spędzić z tobą trochę czasu, chciałem ci powiedzieć, że mi się podobasz. Najpierw wszystko skomplikowało się przez Taylor, później ten pocałunek- odwrócił się do niej przodem.
Jen spuściła wzrok.
-Nie wiedziałam, że ci się podobam. Myślałam, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Przepraszam.
-Nie masz za co. I uśmiechnij się, nie chcę żebyś była smutna.
Po tych słowach chłopaka Jen mocno się do niego przytuliła.
-Wiesz Wilson, brakowało mi ciebie.
-Mi ciebie też Clark- obydwoje się zaśmiali.
Zrobiło się późno więc zeszli z wieży udając się na lekcje,  po drodze zahaczając o pokoje żeby wziąć książki.
-Zaprosiłeś kogoś?- spytała Jen kiedy stali już pod klasą od historii.
-Na bal?- Jen kiwnęła potwierdzająco głową- idę sam, mam nadzieję, że ze mną zatańczysz- uśmiechnął się lekko.
-Oczywiście- po tych słowach dziewczyny zadzwonił dzwonek. Po chwili do klasy zaczęli wchodzić uczniowie. Na dzisiejszej lekcji panna Clark usiadła w ławce z Joshuą Wilsonem.
Lekcje mijały szybko. Od rana Jenny jeszcze nie widziała Nate'a. Ciągle się ze sobą mijali. Oczywiście dzisiejsze popołudnie jak każde tego tygodnia spędzała na dekoracji Sali przed balem. Dzisiaj musieli wszystko skończyć.
-Te balony zawieś tu- wskazała ręką miejsce na ścianie- a te gwiazdki tam- wszyscy wypełniali jej polecenia bez zarzutu. Wiedzieli, że jeśli zezłoszczą Jenny może się to źle dla nich skończyć. Rozdawanie poleceń przerwał dźwięk otwierających się drzwi.
-Ile razy mam powtarzać żeby nikt tu nie wchodził. Odejmuje ci punkty.
-Przepraszam, pani McCold z sekretariatu prosi cię do siebie. Chciała tylko żebym ci przekazał, ze to pilne.
Jen powiedziała szybko
-Dziękuję, przepraszam, już idę- po czym wyszła z pomieszczenia i ruszyła do sekretariatu, który znajdował się bardzo blisko Sali.
-Co się stało?-zapytała kiedy była już na miejscu.
-Ważny telefon do ciebie- wskazała na słuchawkę, a później wyszła zostawiając ją samą. Jen zrobiła dziwną minę i podniosła słuchawkę.
-Jenny Clark o co chodzi i z kim rozmawiam?
-Jenny? Nawet nie wiesz jak się cieszę- usłyszała przyjemny głos kobiety. Oceniła ją na 35-45 lat.
-Tak to ja. Kim pani jest?    
-Jestem siostrą twojej matki.
Jen szybko jej przerwała
-To jakaś pomyłka. Moja mama nie ma siostry.
-To długa historia. Opowiem ci ją w skrócie. Twoi dziadkowie a nasi rodzice mieszkali w Anglii. Kiedy twój dziadek zmarł  Nelly miała 19 lat. Obie bardzo to przeżyłyśmy. Nelly długo nie mogła się pozbierać i często imprezowała. Na jednej z takich imprez poznała twojego ojca. Od razu stali się parą, chcieli się pobrać. Jednak on nie pasował do naszej rodziny...
-Co ma pani na myśli mówiąc nie pasował?
-Widzisz jesteśmy arystokratyczną rodziną z wieloma tradycjami, a on był zwykłym robotnikiem. To małżeństwo nie mogło dojść do skutku, przynajmniej wtedy. Jednak twoja matka nikogo nie słuchała, uciekła z domu i wyszła z Carla. Katrin  twoja babcia nie akceptowała tego związku. Nie widziała już nic co trzymałoby ją w Anglii więc wyjechałyśmy do Paryża. Niedawno zmarła. Przed śmiercią wyznała, że bardzo chciała cię poznać. Okazało się, że uwzględniła cię w testamencie, jednak mogłaś go przejąć dopiero kiedy skończysz 18 lat. Z tego co wiem jesteś już pełnoletnia. Próbowałam znaleźć cię wcześniej, ale każda próba kończyła się klęską. Dopiero kilka dni temu otrzymałam wiadomość, że uczysz się w Camp High.
Jenny zrobiło się słabo. Musiała usiąść na fotelu, który stał przy biurku. Dlaczego matka jej nie powiedziała? Czemu sama się czegoś nie domyśliła?. Chodzili na grób dziadka, ale kiedy pytała się o babcie matka odpowiadała, że pochowana jest w swoim rodzinnym mieście zagranicą. Nigdy nie mieli pieniędzy żeby go odwiedzić. Jen to rozumiała.
-Przepraszam ale to dla mnie za dużo. Muszę to przemyśleć na spokojnie.
-Rozumiem. Chciałam cię zaprosić na święta do Paryża. Poznasz mojego syna, odwiedzisz grób babci i dowiesz się czegoś więcej o swojej rodzinie.
-Dziękuję ale spędzam święta w domu.
-Gdybyś zmieniła zdanie zapraszamy. Bilet lotniczy będzie na ciebie czekał. Gdybyś chciała się jeszcze czegoś dowiedzieć zadzwoń do mnie- kobieta zaczęła dyktować numer, który Jenny zapisała w komórce.
-Do widzenia- dziewczyna odłożyła słuchawkę, po czym zamknęła oczy i mocno wciągnęła powietrze. Będzie miała do pogadania z rodzicami podczas świąt.
Kiedy wróciła do Sali przeprosiła wszystkich mówiąc żeby dokończyli wszystko sami, bo ona się źle czuje. Poinformowała ich też żeby jutro już nie przychodzili, bo ona wszystko sprawdzi. Podziękowała również za wspólną pracę. Później poszła do swojego pokoju żeby się położyć i odpocząć po wrażeniach z dzisiejszego dnia. Ledwie przymknęła oczy dostała SMSa od Joshuy.
On ma dzisiaj urodziny- brzmiała treść wiadomości.
Jenny zaczęła się gorączkowo zastanawiać co może mu dać. Przecież nie uda jej się już nic mu kupić, poza tym on już wszystko ma. Krążyła po pokoju intensywnie myśląc nad prezentem. W końcu przypomniało jej się co ona chciałaby mieć . Zaczęła grzebać w jednej z szafek i okazało się, że ma już prezent dla Sullivana. 
Około godziny 22 napisała do Nate'a żeby spotkali się tam gdzie zawsze bo chce pogadać o jutrzejszym balu. Kiedy doszła na miejsce on już tam był.
-Cześć- lekko się uśmiechnęła- mógłbyś nalać mi wody?
-Hej. Pewnie- Nate poszedł po wodę a ona usiadła na kanapie.
-Rozmyśliłaś się i nie chcesz ze mną iść?- zażartował kiedy wrócił już ze szklanką wypełnioną płynem.
-Nie przepuściłabym takiej okazji żeby iść na bal z największym arystokratą w szkole.- oboje się zaśmiali.
-Zamknij oczy- poprosiła Jen.
-Po co?
-Zaufaj mi. Nic ci nie zrobię.
Nie odzywając się przymknął powieki. W tym czasie Jen wyjęła ze swojej kieszeni fragment jakiegoś papieru z napisem. Wzięła rękę Nate'a ostrzegając by nie otwierał oczu. Dołożyła papierek do nadgarstka chłopaka i skropiła go lekko wodą. Później odkleiła górną warstwę.
-Już możesz. Wszystkiego najlepszego- cmoknęła go w policzek.
Nate spojrzał na swój nadgarstek. Widniał na nim czarny napis  *Freedom ułożony z pięknych zdobionych liter.
-Nie martw się jeśli ci się nie podoba możesz go zmyć nawet dzisiaj. Wystarczy tylko trochę kremu.
-Nie chcę się go pozbywać. Dlaczego akurat taki napis?-zainteresował się
-Wydaje mi się, że w życiu każdego coś ogranicza i że każdy pragnie wolności- wytłumaczyła
-Nawet nie wiesz jak bardzo- szepnął tak cicho, że go nie usłyszała. 
-Dziękuje to najlepszy prezent jaki mogłem dostać.
-To tylko głupi napis, który zmyje się za dwa tygodnie.
-Dla mnie to coś więcej. Przyjdę jutro po ciebie przed 20 - zmienił temat.
-W porządku. Na razie o tym, że idziemy razem wie tylko jedna osoba.
-Powiedziałaś komuś?
-Nie. Joshua widział nas wtedy na wieży jak się całowaliśmy. Wie, że się czasem tu spotykamy i domyślił się, że idziemy razem.
-Pogadam z nim jutro.
-Tylko się nie kłóćcie. Ja już będę leciała, jutro przed nami długa noc- Jen podniosła się z kanapy i ruszyła w stronę drzwi. Nate zrobił to samo.
-Dobranoc- powiedziała jeszcze za nim wyszła.
-Poczekaj- krzyknął chłopak. Jen obróciła się w jego stronę. - teraz ty zamknij oczy.
-Co?
-Zaufaj mi- zacytował ją. Dziewczyna nie miała innego wyjścia, przymknęła powieki. Po chwili poczuła na swoich ustach te jego. Jak za każdym razem kiedy się całowali oblała ją fala gorąca a motyle w jej brzuchu zaczęły szalony taniec.On przyciągnął ją do siebie w talii a ona swoje ręce wplotła w jego miękkie włosy. Dzisiejszy dzień zakończył się bardzo dobrze. Szkoda, że ten jutrzejszy będzie zgoła inny.

*Freedom- wolność