wtorek, 14 maja 2013

Opowiadanie II Bo miłość to przekleństwo

~A kiedy ona cię kochać przes­ta­nie, zo­baczysz noc w środ­ku dnia, czar­ne niebo za­miast gwiazd, zo­baczysz wszys­tko to sa­mo, co ja.~ Edward Stachura 

James Blunt- Goodbye my lover

Miłość. Czy jest na świecie coś gorszego od niespełnionej i nieszczęśliwej miłości? Wiele osób bez wahania odpowie, że tak. Przecież mnóstwo ludzi choruje na nieuleczalne choroby, inni giną podczas wojen a jeszcze inni głodują. Ale takiej twierdzącej odpowiedzi udzielą tylko szczęśliwi, ci którzy nie zawiedli się na drugiej osobie, którzy mogą jej ufać, bo wiedzą, że kiedy obudzą się rano to ich ukochany lub ukochana będą leżeć obok. I nie ważne gdzie będą spędzać czas najważniejsze, że będzie przy nich ta druga osoba. 
A Jenny? Jenny zdecydowanie zawiodła się na miłości. Jego dotyk, który był ukojeniem, jego oczy w których zawsze tonęła, jego usta miękkie i całujące jak żadne inne teraz wydawały się być tylko senem, czymś co nigdy się nie wydarzyło. Cierpiała. Bała się angażować w uczucia, zawsze przychodziło jej to z trudem. Teraz spróbowała, i co? Warto było? Czy dla tych kilku wspólnie  spędzonych chwil, tych pocałunków dzięki którym czuła, że unosi się nad ziemią było warto?
Po raz kolejny ktoś udowodnił jej, że prawdziwa miłość taka jak w bajkach nie istnieje. Jaka ona była naiwna. Przecież wiedziała czego może spodziewać się po takim kimś jak Sullivan. Kilka ciepłych słówek, spotkań a ona mu zaufała. Za głupotę się płaci panno Clark.
Jej serce rozbiło się na miliony drobnych kawałków. Czy komuś uda się je poskładać? Czy ona na to pozwoli? 
Okazało się, że miłość to nie tylko błogosławieństwo, ale przede wszystkim przekleństwo.
***
Obudziła się bardzo wcześnie. Spała tylko kilka godzin. Leżała w samej bieliźnie przykryta od stóp do głów kołdrą, która dawała złudne uczucie bezpieczeństwa.. Po kilku minutach bezczynnego gapienia się w sufit postanowiła wstać i wziąć prysznic. Chciała zmyć z siebie całą wczorajszą noc. Tak po prostu zapomnieć.
Kropelki gorącej wody spływające po jej opalonym i idealnym ciele przynosiły ukojenie, którego szukała. Wraz z nimi z jej oczu płynęły łzy. Łzy zawodu, porażki, smutku, bólu i cierpienia. Teraz była odpowiednia chwila, dała upust swoim emocją. Za chwile znowu będzie ułożoną panią prefekt, dla której najważniejsza jest nauka i przyjaciele. Bo przecież ona nie może się zakochać. Szczególnie w kimś takim jak on. Zakręciła wodę i wyszła z pod prysznica z uniesioną głową. Wystarczy łez i użalania się nad sobą. Czas założyć maskę obojętności.
Na śniadaniu było bardzo mało osób. Wszyscy odsypiali po wczorajszej imprezie. Taylor pewnie spała u którejś z koleżanek. Jen wzięła tosta i posmarowała go dżemem. Już dziś wraca do domu. O 11 autobusy ze szkoły zabiorą ich na stację. Pewnie w domu też nie będzie kolorowo skoro czeka ją ciężka rozmowa z rodzicami na temat przeszłości. Ugryzła kęsa ale więcej nie było jej w stanie przejść przez gardło. Wstała i poszła tam gdzie zawsze znajdowała ukojenie. Do biblioteki. 
***
Siedziała w przedziale z Danem i Liamem gapiąc się bezczynnie w okno. Z dziecinną łatwością udało się jej przekonać brata Taylor do tego, że nie miała wyjścia i musiała iść z Sullivanem bo pani  Evans jej kazała. Byli Prefektami, a poza tym mogli dać dobry przykład innym żeby się nie kłócili a integrowali. Liam tylko spoglądał na nią od czasu do czasu. Wiedział, że kłamie i że wczoraj się coś wydarzyło. Jednak Jen miała pewność, że przyjaciel jej nie zdradzi. Miała też świadomość, że czeka ją z nim ciężka rozmowa. Jeszcze nie wiedziała co mu powie. Może wszystko, a może nic. Milczenie w towarzystwie Warda było czymś co bardzo lubiła.
Przeniosła swój wzrok właśnie na niego. Miał zamknięte oczy i słuchał muzyki. Dan jak zwykle coś jadł. Jaki on głupi pomyślała Jen, tylko dziecko mogło nabrać się na taką bajeczkę. Postanowiła, że wyjdzie na korytarz żeby się przewietrzyć i rozprostować nogi.
-Idę do łazienki- oznajmiła a później zniknęła za drzwiami przedziału.
Stanęła przy jednym z okien na korytarzu. Po chwili uchyliła je a zimne powietrze uderzyło w jej rozpaloną twarz. Uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech szczery, taki jaki gości na twarzy osoby szczęśliwej. Był to uśmiech pełen ironii i szyderstwa. Krajobraz za oknem ciągle był taki sam. Wszystko pokrywały grube warstwy śniegu. Monotonny niczym moje życie pomyślała.
-Szukałem cię- usłyszała JEGO głos. Od samego rana starała się go unikać, ale wiedziała, ze w końcu musi dojść do tego spotkania. Widocznie właśnie teraz była odpowiednia pora. Jeszcze raz zaciągnęła się świeżym powietrzem, a później zamknęła okno i obróciła się w jego stronę. Od razu spojrzała mu prosto w oczy. Nie chciała okazywać słabości.
-Widocznie słabo skoro dopiero teraz znalazłeś- odparła. 
-Byłem wczoraj u ciebie, ale nie otwierałaś.
-Pewnie już spałam, źle się czułam.
-Dzięki za marynarkę- uśmiechnął się.
-Nie ma sprawy. Chciałeś coś jeszcze?- ton jej głosu był obojętny, jakby rozmawiała z kimś obcym.
-Właściwie to tak- uśmiechnął się przebiegle i schylił się żeby ją pocałować. Odepchnęła go ręką.
-Coś się stało?- zapytał zdziwiony.
-Wiesz co? To wszystko nie ma sensu. Kogo my chcemy oszukać? Ja i ty to coś co nigdy się nie zdarzy i nie powinno. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Zapomnijmy o tym co było.- słowa z ledwością przechodziły jej przez gardło, ale chciała zakończyć to tu i teraz.- wesołych świąt Nate- ostatni raz użyła jego imienia po czym odeszła kierując się w stronę swojego przedziału.
***
Wszedł do jednej z łazienek żebyś się trochę uspokoić. Odkręcił wodę, oparł się rękami o umywalkę i spuścił głowę patrząc na silny strumień wody, przeklinając pod nosem.
- Ktoś tu chyba ma zły humor. - usłyszał irytujący głos po swojej lewej stronie i zdał sobie sprawę z tego, że nie zauważył znajdującej się w środku Sereny. Dziewczyna stała przy odsuniętym oknie i paliła papierosa przyglądając mu się uważnie. 
Nate podniósł głowę rzucając jej krótkie spojrzenie. Powoli wypuszczała dym ze swoich ust i patrzyła na niego tym bezczelnym wzrokiem, który jeszcze bardziej doprowadzał go do szału.
- Zapal sobie. - powiedziała podając mu swojego papierosa - To dobry sposób na stres.
- Powiedzmy, że znam lepsze sposoby. - powiedział, wziął z jej ręki papierosa, wrzucił go do otwartej toalety, a następnie popchnął dziewczynę na ścianę i zbliżył swoją twarz do jej na odległość kilku centymetrów.
Uśmiechnął się na bok patrząc w jej lekko zdziwione oczy po czym przeniósł swoje spojrzenie na jej usta, a potem przyciągnął je do siebie i zachłannie pocałował. Serena zatopiła długie paznokcie w jego czarnych włosach z tyłu głowy i odwzajemniła głęboki pocałunek.
- Wiedziałam, że wrócisz. - powiedziała cicho uśmiechając się przy tym.
- Zamknij się - szepnął Sullivan podnosząc ją za tyłek i kładąc na półce obok umywalki, a potem szybko całując jej szyję i rozpinając bluzkę.
***
-Nareszcie w domu- powiedziała Jen kiedy tylko przekroczyła próg. Na dworzec wyjechała po nią mama. Wcześniej pożegnała się ze wszystkimi życząc im wesołych świąt i posyłając każdemu udawany uśmiech.
-Gdzie tata? Muszę z wami o czymś porozmawiać- oznajmiła.
-Widzisz córciu taty nie ma.Ja też muszę ci coś powiedzieć.
Jen nie świadoma tego co zaraz usłyszy usiadła na kanapie i oparła wygodnie swoją głowę. Matka usiadła obok i złapała ją za ręce.
-Między mną i tata nie układało się ostatnio zbyt dobrze. Stały się rzeczy które nie powinny się stać- zaczęła Nelly.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- Jen spojrzała w oczy matki.
-Rozwodzimy się.
-Czy mogłabyś powtórzyć chyba źle usłyszałam?
-Córciu wiem, że ciężko ci to zrozumieć, ale...- w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Spadło na nią kolejne wielkie rozczarowanie.
-Nie chcę tego słuchać- krzyczała- wyjeżdżam, nie szukajcie mnie i nie dzwońcie- chwyciła za walizkę, której jeszcze nie zdążyła zanieść do swojego pokoju i wybiegła na ulicę. Po chwili siedziała w taksówce i podawała kierowcy miejsce do którego chciała jechać. Wyjęła swój telefon i wybrała numer. Po kilku sygnałach odebrała kobieta.
-Dzień dobry. Zmieniłam zdanie, za kilka godzin będę w Paryżu.
***
Życie bywa bardzo przewrotne. Wszystko co masz, dzięki czemu czujesz się szczęśliwy możesz stracić w każdej chwili i nawet nie mieć na to wpływu. Jedyną pewną rzeczą na ziemi jest śmierć. Tylko czy lepiej umrzeć po wielu latach w których szczęśliwe chwile bardzo często przeplatane były porażkami i cierpieniem, czy żyć krótko i nie doświadczyć niczego? Zdecydowanie wybieram tę pierwszą opcje...
***   
Tak, było warto...


***
Cześć :) Starałam się jak najszybciej i jest :D Mam nadzieję, że się spodoba. Zamyka on pierwszą cześć tego opowiadania. Uprzedzam: na pewno nie dodam kolejnego rozdziału w weekend bo mnie nie będzie w domu. Postaram się go napisać jak najszybciej.
P.S. Nie denerwujcie się na mnie za to, ze tak komplikuje życie Jen. Dzięki temu opowiadanie nie jest nudne. I nie martwcie się ona też kiedyś będzie szczęśliwa :)

niedziela, 12 maja 2013

Bal część II


~I tylko jedną łzą pokazała światu, że jej serce pękło.
Słowa były zbędne.
Nie ona jedna cierpiała za powodu utraconej miłości...~

Aerosmith- I don't wanna miss a thing


Przez chwilę zamarli w bezruchu, ale Jen szybko się opamiętała.
-Rozdzielcie ich- krzyknęła, a Joshua i Ray doskoczyli do bijących się Nate i Liama.
Obaj odczuli już skutki walki. Mieli rozcięte wargi z których leciała krew.
-Co wy robicie?- spytała zdenerwowana dziewczyna.
-To on zaczął, musiałem się jakoś bronić- tłumaczył się Nate.
-Liam to prawda?
-Tak, ale miałem do tego powody- powiedział, a po jego głosie i ruchach można było stwierdzić, że jest już trochę pijany.
-A co wy robicie w męskiej łazience?- spytał Nate kiedy ochłonął. Był wyraźnie zaskoczony tym faktem.
Joshua stał w kącie i głupkowato się uśmiechał, a Ray zachowywał się jakby go nic nie obchodziło. Jen pokiwała z politowaniem głową.
-Twojemu przyjacielowi stało się kuku w rękę, a tu jest apteczka- wytłumaczyła panna Clark.
Sullivan przeniósł wzrok na Wilsona i zrobił głupkowatą minę.
-A czemu on się tak śmieje?
-A jak myślisz?- spytała ironicznie pani Prefekt, po czym dodała- weźcie apteczkę i zróbcie mu opatrunek a ja pogadam z Liamem.
Nate chciał coś powiedzieć, ale widząc karcący wzrok dziewczyny zrobił to co kazała.
-Załóż marynarkę- spojrzała na Liama po czym przeniosła wzrok na część garderoby która leżała na umywalce.
-To nie moja, pewnie Sullivan zostawił.
Jeny podeszła i wzięła ją w ręce. Uśmiechnęła się na myśl o rozbierającym się z marynarki arystokracie, który ma się bić. Nawet przy takich głupich rzeczach wychodził wdzięk, który miał w sobie.
-Chodźmy stąd, pogadamy- wolną ręką pociągnęła Warda za koszulę i ruszyła w stronę drzwi.
-Co cię napadło?- zapytała Jen, kiedy znaleźli się w pustej klasie. Siedziała na jednej z ławek a obok niej chłopak.
-Poznałem fajną dziewczynę ale ten cholerny Sullivan musiał jak zawsze wszystko spieprzyć- wyżalił się Liam.
Jen zrobiła pytającą minę i dała znak ręką żeby kontynuował. Jej umysł tworzył już wiele czarnych scenariuszy w których nowa koleżanka Liama i Sullivan trzymają się za ręce a później całują.
-Victoria to super dziewczyna. Tańczyliśmy, gadaliśmy nawet chciałem ją pocałować, ale...
-Co z waszym pocałunkiem ma wspólnego Sullivan?- Jen nic z tego nie rozumiała.
-Daj mi dokończyć- pouczył ją Liam- ale do niczego nie doszło. Powiedziała, że jestem fajnym chłopakiem i tak dalej, ale ona zakochała się w tym czerwonym gadzie i nie może mnie oszukiwać. Rozumiesz to?- spytał zirytowany.
Mózg Jen zaczął pracować na szybszych obrotach. Zamiast martwić się o miłosne rozczarowanie przyjaciela ona przejęła się tym, że jej pozycja jest zagrożona. Wiedziała wcześniej, że wiele dziewczyn podkochuje się w przystojnym Czerwonym, ale dopiero teraz dotarło do niej, że każda dziewczyna w tym zamku i to bez wyjątku marzy właśnie o nim.
-Słuchasz mnie w ogóle?- Liam machnął jej ręką przed oczami.
-Tak- odpowiedziała rozkojarzonym głosem- ale nadal nie rozumiem dlaczego się na niego rzuciłeś.
-Byłem wściekły, wypiłem kilka kolejek i poszedłem do łazienki. Los chciał, że on też tam był. Nie mogłem się opanować, myślałem, że jak dam mu w twarz to zrobi mi się lepiej.
-I co jest lepiej?- spytała Jen
-Nie- Liam spuścił głowę.
-To tylko jedna dziewczyna, nie przejmuj się tego kwiatu jest pół światu- zażartowała i położyła dłoń na jego ramieniu, drugą nadal trzymała marynarkę swojego partnera.
-Ty też go kochasz- odezwał się po chwili milczenia chłopak.
Jen jak na zawołanie zarumieniła się, ale Liam tego nie widział bo w klasie panował półmrok.
-Nie rozmawiamy teraz o mnie tylko o tobie- odpowiedziała wymijająco.
-Nie oszukasz mnie- uśmiechnął się lekko.
-Nie mam zamiaru. Pogadamy o tym w bardziej odpowiednim terminie. A teraz chodź już, jest dopiero pierwsza jeszcze zdążysz poderwać jakąś laskę- zaśmiała się Jen.
Rozstali się chwilę potem. Liam poszedł opijać swoje smutki a Jen udała się w stronę pokoju chłopaków, bo przypuszczała, że poszli właśnie tam. W korytarzu panowała cisza. Nie było słychać muzyki ani krzyków bawiących się uczniów. Działało to kojąco na zmysły dziewczyny. Zatrzymała się przed pokojem z numerem 57 i już miała pukać kiedy usłyszała głos jakiegoś chłopaka. 
-No Nate teraz możesz powiedzieć nam prawdę dlaczego przyszedłeś na bal z tą kujonką Clark?- zakpił.
-Odpuść Matt, to nie twoja sprawa- powiedział Nate.
-Przyznaj się- nalegał chłopak.
-Mówiłem żebyś dał mi spokój- powtórzył kapitan Czerwonych.
-Nie mów, że ona ci się podoba albo, że się w niej zakochałeś- po tych słowach było słychać śmiech innych.
-To był tylko zakład- powiedział w końcu Sullivan.
Stojąca za drzwiami Jenny zamarła. W jednej chwili poczuła, że jej świat traci sens.
-Jen dlaczego nie wchodzisz?- obróciła się w stronę z której usłyszała głos.
Joshua stanął naprzeciwko niej. Jego ręka była zabandażowana, w drugiej trzymał sześciopak piw. Jen przeniosła swój wzrok właśnie na alkohol. Widzący to Wilson od razu zaczął tłumaczyć
-Jak szliśmy do pokoju spotkaliśmy chłopaków z naszej drużyny i postanowiliśmy, że dalszą część imprezy spędzimy tutaj. Nate miał po ciebie iść.
Jen powstrzymywała się żeby nie wybuchnąć płaczem. Dasz radę powtarzał sobie w głowie.
-Mógłbyś oddać mu marynarkę zostawił w łazience?-podała część garderoby chłopakowi.
-Ale ty chodź ze mną, impreza dopiero się zaczyna- uśmiechnął się zachęcająco Joshua.
-Wracam do siebie, źle się czuje- skłamała Jen, chociaż nie to nie było kłamstwo. To była prawda, czuła się okropnie. Jej serce rozbiło się na miliony drobnych kawałków. Jeszcze chwila, dasz radę.
-Nate i tak po ciebie pójdzie.
Jen obróciła się.
-Powiedz mu, że to nie ma sensu- szepnęła, a później odeszła zostawiając nic nie rozumiejącego chłopaka samego.
Kiedy weszła do swojego pokoju po jej policzku spłynęła samotna łza.

niedziela, 5 maja 2013

Bal część I

Cześć wszystkim :) Rozdział dodaję z drobnym opóźnieniem, ale wczoraj miałam osiemnastkę u kolegi, dzisiaj grilla. Mam nadzieję, że majówka Wam się udała, chociaż pogoda nas nie rozpieszczała. Miłego czytania :) 


~Chcesz wiedzieć, co naprawdę myśli kobieta, to patrz na nią uważnie, ale nie słuchaj tego, co mówi.~  Oscar Wilde 


Stała przed lustrem i przyglądała się własnemu odbiciu. Czy to możliwe, że aż tak się zmieniła? Nie poznawała tej osoby w lustrze. Jej wyglądu i charakteru. Kiedyś nigdy nie zgodziłaby się pójść na bal z nim,  w ogóle by z nim nie rozmawiała. A teraz? Są bardzo blisko, zakochała się. Posłała delikatny uśmiech swojemu odbiciu. Była zadowolona ze swojego wyglądu. Długa, dopasowana suknia bez ramiączek podkreślała jej idealną figurę. Włosy zebrane w delikatnego koczka odsłaniały jej smukłą szyję na której wisiał piękny srebrny wisiorek. Zrobiła sobie delikatny makijaż, tylko oczy podkreśliła mocniej granatowym cieniem.

 Cały dzień spędziła na przygotowaniach chciała się przy nim prezentować idealnie. Taylor już od rana wyszła i spędzała cały dzień z dziewczynami ze swojego roku. To może dziwne ale Jen cieszyła się z tego. Miała prawie nieograniczony czas na leżenie w wannie, a to ją bardzo odprężało. Od rana nic nie jadła, popijała tylko wodę. Denerwowała się bardziej niż na sprawdzianie czy podczas odpowiedzi ustnej. Nie wiedziała, że chłopak w innej części zamku od rana był równie  nerwowy co ona. Przed południem wreszcie w pokoju pojawił się Joshua. Mogli porozmawiać.
-Cześć stary- zaczął Nate- wolałbym żebyś mi powiedział o tym, że nas widziałeś.
-Cześć- burknął Joshua- też bym wolał, żebyś mi mówił o takich sprawach.
-Przecież mnie znasz- uśmiechnął się ironicznie i podszedł do barku żeby nalać im whisky.
-Właśnie znam cię aż za dobrze i dlatego się o nią boje.
Nate podał mu szklankę z trunkiem.
-Zaliczyłeś połowę dziewczyn z tej szkoły, a ona nie jest jak wszystkie, pamiętaj- dodał Joshua po czym opróżnił szklankę .
-O co ci chodzi?- zapytał Nate
-O to, że jeśli ją skrzywdzisz to nie będę patrzył na to, że przyjaźnimy się od dziecka- spojrzał na niego groźnie, a później wyszedł.
-Kocham ją- szepnął Nate do zamkniętych już drzwi po czym wypił zawartość swojej szklanki.
Z rozmyślań wybiło ja pukanie do drzwi. Podeszła do nich chwiejnym krokiem i otworzyła. Nie mogła nie uśmiechnąć się na taki widok. Założył klasyczny czarny, dopasowany garnitur, krawat w tym samym kolorze i białą koszulę. Wyglądał tak normalnie, a przy okazji tak idealnie. Czarna grzywka jak zwykle opadała niesfornie na jego czoło co dodawało mu jeszcze większego uroku. Piękne oczy i delikatny uśmiech, który w tym momencie gościł na jego twarzy sprawiły, że Jen na chwilę zakręciło się w głowie. Jak mogła się w ogóle zastanawiać czy dobrze zrobiła godząc się na jego propozycje? To była najlepsza decyzja w jej życiu.
-Wezmę tylko torebkę i możemy iść- ruszyła w stronę łóżka na którym leżała czarna kopertówka. Kiedy się obróciła o mało co na niego nie wpadła.
-Pięknie wyglądasz- szepnął jej do ucha.
-Ty też niczego sobie- uśmiechnęła się.
-Gotowa?
Jen kiwnęła głową. Nate podał jej swoją rękę i ruszyli na ten niezapomniany z różnych powodów dla każdej osoby w Camp High bal.
Jeśli ktoś by wcześniej ich nie znał pomyślałby, że są idealną parą. Dumnie kroczyli przez Salę, a każdy schodził im z drogi. Wszyscy szeptali i dziwili się dlaczego ten arystokrata, który nienawidził takich jak ona przyszedł właśnie z Clark. Jedni myśleli, że to zakład inni, że Jenny dosypała mu coś do soku, bo przecież nigdy z własnej woli by z nią nie poszedł. Zatrzymali się przy jednym ze stolików i czekali na przemowę dyrektora, który miał oficjalnie otworzyć bal. W tym czasie dziewczyna rozejrzała się w około żeby ocenić efekty swojej pracy. Po raz kolejny dzisiaj na jej twarzy zagościł uśmiech. Udało jej się diametralnie zmienić wygląd tego miejsca. W jednym z rogów stał bar, który obsługiwany był przez dziewczyny przebrane za śnieżynki. Tak samo ubrane panie chodziły również po całej Sali nosząc tace z przekąskami. W innym miejscu sali stała scena po której kręciło się już kilku chłopców z kapeli robiących ostatnie poprawki przy instrumentach. W miejscu w którym się teraz znajdowała stało wiele okrągłych stolików, z krzesłami przypominającymi lodowe trony. Cały sufit był przystrojony niebiesko białymi balonami. Zwisały też z niego duże białe płatki śniegu. Skoro bal odbywał się w zimie, ona stworzyła atmosferę zimowego królestwa.
-Pięknie to urządziłaś- usłyszała jego głos.
-Dziękuję- posłała w jego stronę delikatny uśmiech.
Dalszą rozmowę uniemożliwił im dyrektor Bass, który przez dobrych 10 minut wspominał poprzednie bale odbywające się w tej szkole dawno temu. Kiedy już wszyscy poczuli się dostatecznie znużeni w końcu ogłosił formułkę "Tegoroczny bal uważam za otwarty, bawcie się!" muzyka zaczęła grać, a pary ruszyły na parkiet.
-Można panią prosić- ukłonił się teatralnie Nate.
-Oczywiście- odpowiedziała rozbawiona jego zachowaniem dziewczyna.
Kiedy zaczęli już tańczyć wszystkie obawy Jenny uciekły gdzieś daleko. Nate jak na arystokratę przystało był świetnym tancerzem. Jego ruchy były płynne i delikatne. Jednym słowem prowadził jak prawdziwy mężczyzna. Jenny nie widziała świata poza nim, ale rozmowy w zamku o tej parze nadal się toczyły.
-Jak ona mogła z nim przyjść?- przy jednym ze stolików siedziała rozzłoszczona Taylor.
-Chodzi ci o Jenny?- zapytał jej zdezorientowany partner, którym był Ray Ross pomocnik w drużynie Czerwonych.
-Tak, a niby o kogo innego?!
-Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego Jen przyszła z Natem to najpierw zadaj sobie pytanie dlaczego ty przyszłaś ze mną- odpowiedział trochę zdenerwowany.
-To zupełnie coś innego, przecież to Sullivan!- niemal krzyknęła.
-Nie, to jest to samo. I ja i on jesteśmy Czerwonymi, to mój przyjaciel i nie pozwolę go obrażać. Myślałem, ze jesteś inna i nie masz uprzedzeń tak jak twój brat. Jak widać się pomyliłem- spojrzał jej prosto w oczy,a później jak gdyby nigdy nic odszedł w stronę stojącego niedaleko Joshuy.
Przy innym stoliku siedział załamany Dan i Liam rozglądający się za jakimiś dziewczynami.
-O patrz ta jest niezła... nie jednak ma partnera, ale tamta po prawo chyba przyszła sama. Jeszcze jeden kieliszek i idę do niej zagadać- gadał beztrosko chłopak.
-Czy ciebie do końca popierdoliło?! Jen przyszła z tym gadem a ty się rozglądasz za jakimiś panienkami- mówił bardzo oburzony Dan.
-A co mam robić?!- Liam ledwo trzymał nerwy na wodzy.
-Nie wiem, może powinniśmy mu przywalić- zaproponował.
-Wiesz co Dan z nas dwóch to chyba ciebie popierdoliło. Ona jest już dorosła i może chodzić gdzie chce i z kim chce i akurat nas nie musi pytać o zdanie- wyrzucił z siebie Liam.
-Po czyjej ty jesteś stronie? Jego czy mojej?
-Jestem po stronie Jenny- powiedział dosadnie po czym wstał i ruszył w stronę baru.
Było trochę po północy kiedy Jen i Nate zeszli z parkietu żeby trochę odpocząć. Zatrzymali się przy barze przy którym stali już trochę wstawieni Joshua i Ray.
-Cześć chłopaki - dziewczyna przywitała się z nimi dając im po całusie w policzek.
-Uważaj bo Nate będzie zazdrosny- zażartował Joshua, jednak partnera Jen to nie rozśmieszyło.
-Radziłby ci już nie pić Wilson, a na dowód, że nie jestem zazdrosny zostawię wam ją tu na chwilę. Tylko jak wrócę z łazienki ma stać tu cała i zdrowa- ostrzegł ich z udawaną powagą a później ruszył do drzwi wyjściowych.
-Jak się bawicie chłopaki? A tak w ogóle to gdzie masz Tay Ray?- zaczęła rozmowę Jen.
-Pokłóciliśmy się na samym początku i nie pytaj nawet o co a raczej o kogo poszło.
-A ja powiem, że bawię się zajebiście- zaśmiał się Joshua- miałaś ze mną zatańczyć- przypomniało mu się po chwili.
-I dotrzymam obietnicy, chodź- zawołał Jen.
Jednak Joshua był już na tyle "zmęczony", że w chwili kiedy chciał odstawić swoją pustą szklankę na blat baru zrzucił inne, które już tam stały. Oczywiście większość z nich się potłukła.
-Tylko ich nie zbieraj bo...- Jenny nie zdążyła dokończyć a on już się skaleczył.
-Nic mi nie jest- zaczął mówić za nim ktoś cokolwiek powiedział.
-Trzeba ci to przemyć- stwierdziła dziewczyna oglądając jego skaleczoną rękę.
-Nie pójdę do pielęgniarki- zawołał.
-Masz szczęście, ja dzisiaj będę twoją osobistą pielęgniarką- uśmiechnęła się Jen- w łazienkach są apteczki. A twoją ranę wystarczy tylko przemyć wodą utlenioną i obwinąć bandażem.
-To zmienia postać rzeczy- uśmiechnął się promiennie.
-Chodź już wariacie- pociągnęła go za rękaw, a już po chwili znaleźli się na korytarzu.
-Czekajcie idę z wami- usłyszeli głos Raya.
-No dobra chłopaki, męska jest bliżej więc wchodzimy tutaj- oznajmiła Jen.
-Na pewno chcesz tam wejść?- zapytał unosząc jedną brew do góry Ross.
-A wolisz wejść do damskiej i usłyszeć przeraźliwy pisk dziewczyn?- zadała retoryczne pytanie Jen.
-Masz rację, wchodzimy tutaj- widocznie tamten argument okazał się wystarczająco mocny by przekonać Czerwonego.
-No dobra no to na trzy- zażartował Joshua- raz, dwa, trzy.
Wszyscy troje byli zszokowani tym co tam zobaczyli...