poniedziałek, 28 stycznia 2013

Opowiadanie II Przełom

Witam. Przepraszam, że rozdział jest dopiero teraz i to dość krótki i może niezbyt dobry. W sobotę byłam na studniówce a w niedziele na poprawinach. Poza tym moja wena odleciała chyba do ciepłych krajów. Czuje przed sobą jakąś barierę. Mam pomysły a nie wiem jak je opisać. Oby to szybko minęło, bo nie lubię pisać z przymusu. 


Od urodzin Jenny i pocałunku minęły trzy dni. Przez ten czas zachowywali się tak jakby nic nie zaszło. Ona próbowała się uczyć i skupiać na lekcjach a on na kumplach i treningach. Właśnie tylko próbowali. Panna Clark nie wiedziała co czyta, nie uważała na żadnym przedmiocie i nawet kiedy chciała zasnąć i zamykała oczy widziała przed sobą uśmiechającego się Sullivana który później ją całował. Sullivan miał podobnie. Wstawał z wizją pięknej Clark przed oczami i z takim samym obrazem zasypiał. Podczas treningów ciągle się mylił i nie mógł niczego wykonać perfekcyjnie. Kiedy rozmawiał z kolegami zdarzały mu się momenty w których nie słuchał co do niego mówią rozmyślając o tym co w tej chwili robi Clark. Był zły na siebie za to, że o niej myśli. Nigdy tak nie miał. Był z dziewczyną przez dwa dni rzucał ją a potem była następna. A teraz ta kujonka Clark siedziała w jego głowie i utrudniała normalne funkcjonowanie. Tylko dlaczego ona? Co ona ma w sobie takiego czego nie ma choćby taka Brown?- zaczął dość często myśleć na ten temat. Po piątym razie przyszła odpowiedź. Jest piękna i inteligentna, ma w sobie tajemnice, nie boi się mówić to co myśli, jest opiekuńcza i miła a kiedy trzeba arogancka i bezczelna i co najważniejsze nie ulega ci tak jak inne dziewczyny śliniące się do ciebie i gotowe wpaść do twojego łóżka na każde skinienie. Jest wyjątkowa pomyślał siedząc na lekcji polskiego i zerkając na nią co jakiś czas. Jenny też często zastanawiała się dlaczego on a nie na przykład Foster. Ale podświadomość szybko ją uświadomiła. Jest przystojny i wysportowany, ma poczucie humoru i zawsze stawia na swoim. Ma osobowość i charakter stwierdziła na tej samej lekcji co on i obróciła się w jego stronę napotykając jego spojrzenie. Szybko przeniosła wzrok w innym kierunku a na jej policzki wstąpiły  dwa rumieńce.
-Coś się stało?- spytała siedząca obok niej Adrianna.
Z kłopotliwego pytania wybawił ją dzwonek. Spakowała rzeczy i już była prawie przy wyjściu kiedy usłyszała głos pani Evans.
-Jenny mogłabyś na chwilę zostać?
-Tak pani profesor- odpowiedziała trochę zmieszana dziewczyna.
Podczas gdy inni opuszczali klasę ona zastanawiała się czego może od niej chcieć nauczycielka. Czyżby zauważyła roztargnienie towarzysząc jej od kilku dni i to, że nie uważa na lekcji? Kiedy wszyscy już wyszli Jen podeszła do biurko i spytała:
-O co chodzi pani profesor?
-Razem z dyrektorem Bassem wpadliśmy na pomysł żeby otworzyć centrum korepetycji u nas w szkole.
-Ale co ja mam z tym wspólnego?
-Ty będziesz moim królikiem doświadczalnym jeśli tylko się zgodzisz. Udzielałabyś korepetycji z polskiego matematyki, chemii i innych przedmiotów tym którzy mają z tym kłopoty. Oczywiście za godzinę lekcji otrzymujesz dla siebie 30 punktów. Co o tym myślisz?
-Nie wiem czy będę miała czas, mam napięty grafik.
-Uczeń dostosuje się do twojego planu lekcji. Jestem pewna, że dasz sobie radę.
-No dobrze, zgadzam się- Jen stwierdziła, że może to pomoże jej chociaż przez chwilę zapomnieć o Sullivanie.
-Świetna decyzja. Na pewno będziesz dobrą korepetytorką.
-Dziękuję. Więc kto jest moim pierwszym uczniem?
Nauczycielka polskiego spojrzała w papiery by po chwili powiedzieć:
-Nathaniel Sullivan
Jenny poczuła, że zaczyna brakować jej powietrza. Nogi się pod nią ugięły.
-Ale jak to Sullivan?- spytał jak dziecko z przedszkola poznające świat.
-Ma kłopoty z polskim a ty na pewno mu pomożesz ze swoimi zdolnościami do tego przedmiotu- uśmiechnęła się profesorka- jakiś problem?- dodała po chwili widząc minę dziewczyny.
-Nie- odpowiedziała ledwo dosłyszalnie Jenny po czym wzięła torbę i udała się w stronę drzwi.
-Poniedziałki i piątki o 17 ci pasują?
Jenny spojrzała na nią po czym pokiwała głową i rzuciła krótkie Do widzenia.
Na kolejną lekcje szła kompletnie otumaniona. Zgodziła się na te korepetycje tylko dlatego żeby zająć sobie czymś myśli a okazało się, ze musi uczyć JEGO. Tak chłopaka przy którym mocniej bije jej serce i przez  którego od poniedziałku nie może się na niczym skupić.
Nogi same poniosły ją pod klasę od biologii. Później były kolejne lekcje ale nic z nich nie zapamiętała. W przerwie obiadowej poszła do biblioteki żeby zaznać trochę ciszy i pomyśleć. Tym razem nie wzięła żadnej książki tylko usiadła na krześle i wpatrywała się w widok za oknem.
-Słyszałem jak Ward i Archibald o tym mówią- chwilę spokoju przerwał pewien głos.
-Co?- przeniosła swój wzrok na intruza którym okazał się Joshua Wilson.
-Przechodziłem obok nich na korytarzu i słyszałam jak mówią o twojej imprezie urodzinowej.
-Aa o to chodzi- odparła obojętnie.
-Teraz twoja kolej- powiedział i uśmiechnął się.
-Niby na co?
-Na to żeby zdradzić sekret odnośnie twojej dobrej formy.
Jenny nie miała dziś ochoty na to żeby się z nim drażnić więc po prostu odpowiedziała:
-Biegam codziennie rano.
-Po co przecież masz świetną figurę?- spytał zdziwiony.
-Powiedzmy, że dla przyjemności i dziękuje za komplement- kąciki jej ust lekko uniosły się ku górze.
-To tylko prawda. A tak w ogóle to czemu nie jesteś na obiedzie?
-Mogłabym ci zadać to samo pytanie.
-Byłem pierwszy- pokazał jej języka.
-Nie miałam ochoty.
Później znowu spojrzała w okno z myślą, że Czerwony sobie pójdzie. Myliła się.
-Coś się stało?
-Wiesz, że jesteś przedostatnią osobą, której powinnam się zwierzać? Nie zrozum mnie źle. Dla mnie to po prostu dziwne. Od pierwszej klasy razem z Sullivanem i innymi naśmiewacie się ze mnie a teraz nagle jesteś miły. Musisz mieć w tym jakiś interes bo nie widzę innej opcji.
-Masz rację, ale ja się zmieniłem przez te wakacje. To co robiłem wcześniej było głupie i nieodpowiedzialne. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że cie ranimy. Teraz chciałbym cię przeprosić.
-Wiesz, że jedno przepraszam nie jest w stanie załatwić tych trzech lat?
-Wiem. Daj mi drugą szansę. Ja naprawdę się zmieniłem.
Jenny nie odpowiedziała od razu. Ciągle pamiętała te wszystkie przykre chwile, wszystkie łzy które przez nich wylała.
-Dobrze, ale nie obiecuję, że w napadzie złości nie zacznę ci wypominać tego co było.
-Dziękuję. Postaram się cię nie wkurzać- uśmiechnął się.
-Więc o co chodzi?
-Zaraz będzie dzwonek a ja nie chcę się znowu spóźnić, tym bardziej na matmę do Cannona, bo odejmie mi punkty.
-Dobra ale nie myśl, że ci odpuszczę.
Jenny z uśmiechem na twarzy wyszła z biblioteki. Zdziwiła się kiedy zobaczyła, że Joshua idzie przy niej.
-Bo twoja reputacja na tym ucierpi i nie przeżyjesz następnego dnia zabity przez innych Czerwonych jak cię ze mną zobaczą.
-Czyżbyś się o mnie martwiła?- na jego ustach pojawił się przebiegły uśmieszek.
-Ja? Nigdy- pokazała mu język.
-Własnie widzę, ale nie musisz. Dam sobie radę. A pani Prefekt się nie martwi o reputację i o to, że jej przyjaciele ją zlinczują za zadawanie się z wrogiem?
-Nie wiem czy w ogóle zauważą- tym stwierdzeniem zakończyła ten temat. W drodze do klasy rozmawiali o różnych luźnych sprawach. Kiedy przechodzili korytarzami inni uczniowie się dziwili i szeptali między sobą. Joshua i Jenny zdawali się tego nie zauważać. Doszli pod klasę przed dzwonkiem. Chłopak nie odszedł od niej do swoich znajomych, wręcz przeciwnie nawet na nich nie spojrzał, dopiero po dzwonku po wejściu do klasy udał się na swoje stałe miejsce mówiąc wcześniej, że "spotkają się później". Jenny usiadła tak jak zawsze z Danem i Liamem. Zjadali ją wzrokiem i najchętniej wyrzucili by jej wszystko tu i teraz gdyby nie dyscyplina wprowadzona przez Cannona. Liam rzucił jej tylko krótkie "musimy pogadać" i zajął się lekcją. Czyli zauważyli. Miałam jeden kłopot z Sullivanem to teraz mam drugi- pomyślała i pierwszy raz od trzech dni zaczęła się udzielać na zajęciach. Czterdzieści pięć minut minęło szybko i tuż po wyjściu z klasy do Jenny dopadło dwóch wściekłych chłopców.
-Co ty robisz?- krzyknął Dan nie zważając na przechodzących obok nich nauczycieli i uczniów.
-Uspokój się. Nie wiem o co ci chodzi- odpowiedziała normalnym głosem.
-Nie udawaj głupiej.! Czemu zadajesz się z wrogiem?- mówił jeszcze głośniej niż wcześniej. Liam się nie odzywał spokojnie czekał na wyjaśnienia dziewczyny. Pod tym względem był przeciwieństwem Dana, którego łatwo było wyprowadzić z równowagi i który był strasznie porywczy. Jak zawsze w tego typu sytuacjach tak i teraz robił się czerwony na twarzy niczym dojrzała truskawka.
-Mówiłam ci żebyś się uspokoił i nie krzycz tak- Jen zmieniła ton na bardziej ostry.
-Jak mam być spokojny w takiej sytuacji?!
-Normalnie podejść i zapytać a nie wydzierać się na cały zamek.
-Więc proszę czy mogłabyś mi to wytłumaczyć?- zapytał fałszywie uprzejmym głosem.
-Po prostu rozmawialiśmy i tyle- odparła spokojna.
-Rozmawialiście?!-Dan znowu podniósł głos- Gdybyś zapomniała to jest WRÓG! Mam ci to przeliterować? W-R-Ó-G!!! Co już nie pamiętasz jak ci dokuczał?! Wtedy my stawaliśmy w twojej obronie- wskazał na siebie i na Liama.
-Pamiętam- odpowiedziała zgodnie z prawdą- ale nie mogę całe życie prowadzić z nim wojny. Przeprosił mnie a ja dałam mu drugą szansę.
-Jednak nie jesteś taka mądra za jaką cie każdy ma. To zwykły gnojek. Chce cię uwieść, zaciągnąć do łóżka a potem rzucić i śmiać się z tym swoim kumplem Sullivanem.
-Danielu Archibaldzie przesadziłeś- wycedziła przez zęby po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła na kolejną lekcję. W tym samym czasie w innej części zamku Joshua przeżywał to samo.
-Czemu zadajesz się z tą Clark?- dopytywało się wiele osób.
Każdego zbywał tym samym
-Nie twoja sprawa.
Jednak była jedna osoba której nie mógł tego powiedzieć.
-No no no teraz żeby się zabawić potrzebujesz Clark?
-Nie będę się nią bawił Nate.
-Więc czemu się z nią zadajesz?
-Bo jest miła i mogę z nią pogadać.
-Jakoś wcześniej ja ci wystarczałem. Naśmiewaliśmy się z niej i ci to nie przeszkadzało.
-Zmieniłem się. A ty co zazdrosny jesteś?
Sullivan nie odpowiedział tylko zamyślony ruszył w kierunku błoni. Po chwili siedział na trawie przed jeziorem. Jestem o nią zazdrosny stwierdził. Nie była mu już obojętna. Obserwował ją na każdej lekcji, podczas posiłku i wtedy kiedy gadała z innymi. Był wściekły kiedy Archibald ją dotykał albo z nią rozmawiał. A teraz dowiaduje się jeszcze, że jego najlepszy przyjaciel ma z nią kontakt. Nic tylko strzelić sobie w łeb. Czemu ja tak po prostu nie mogę się z nią zaprzyjaźnić pytał sam siebie. Wyobraził sobie jak  siedzi i rozmawia z Clark, jak ona śmieje się z jego kawałów, jak daje mu buziaka w policzek ale nagle  między nimi pojawił się jego ojciec Gregory Sullivan i wszystko się rozpłynęło. Z ust Nate znikł szczery uśmiech a oczy w których pojawiły się radosne ogniki przybrały po raz kolejny ten obojętny wyraz. Mimo tego, że był bogaty i w wyobrażeniu innych mógł mieć wszystko miał bardzo ciężkie życie. Od maleńkości wpajano mu różne zasady i nawet nie miał czasu na zabawę. Brakowało mu czułości i miłości ze strony rodziców. Matka tylko czasami ją okazywała ale ojciec nie pozwalał na więcej Ten kto okazuje uczucia jest słaby powtarzał ciągle. Jednak teraz kiedy widział Clark te wszystkie zasady uciekały gdzieś daleko. Każdy jej ruch sprawiał, że jego serce biło mocniej. Miała takie ciepłe oczy i taki piękny uśmiech, który skruszyłby nawet najtwardsze serce. I właśnie teraz przypomniał sobie, że kiedy skończy osiemnaście lat a stanie się to w grudniu odziedziczy spadek po swoim dziadku i nie będzie już zależny od ojca. Wstąpiły w niego nowe siły i przyrzekł sobie, że albo zdobędzie Clark albo do końca życie nie będzie uprawiał sexu.    

sobota, 19 stycznia 2013

Opowiadanie II Zaskakujące urodziny

Witam wszystkich:) Napisałam kolejny rozdział, chociaż jakoś ciężko mi z nim szło. Mam mnóstwo pomysłów i wielki problem jak przelać je na kartkę. Muszę to sobie wszystko poukładać na spokojnie w głowie. Za tydzień zaczynam ferie może wtedy rozdziały pojawią się częściej. Na razie to tyle. Z góry przepraszam za błędy.
PS. Trzymajcie kciuki za naszych piłkarzy ręcznych :) Zawsze z Wami Polacy :D  


Obudziła się o 6 rano. Dziś poniedziałek 8 września moje 18 urodziny. Umyła się założyła dres i ruszyła na poranne bieganie. Gdy wróciła wzięła prysznic i nie czkając na Taylor z którą po wczorajszej kłótni się jeszcze nie pogodziła poszła na śniadanie. Przy stole Niebieskich siedziało mało osób. Nikomu nie chciało wstawać się wcześnie zwłaszcza w poniedziałki. Dana i Liama nie było oni jak zwykle przychodzą w ostatniej chwili, za to przy stole Czerwonych dostrzegła Sullivana. Nie widziałam że z niego taki ranny ptaszek pomyślała. Kiedy miała już odchodzić podszedł do niej jakiś chłopak z pierwszej klasy i powiedział żeby poszła do pani Evans. Wzięła więc torbę i tak zrobiła. W gabinecie profesorki siedział już Sullivan.
-Dzień dobry- powiedziała na przywitanie.
-Dzień dobry panno Clark, proszę usiąść- wskazała miejsce na fotel stojący przed biurkiem, na drugim tuż obok siedział chłopak.
-Wezwałam was po to żeby poinformować o pewnych zmianach. Od dzisiaj patrolować będziecie co trzy dni. Stwierdziliśmy z dyrektorem, że macie za dużo na głowie. Jesteście w ostatniej klasie za kilka miesięcy egzaminy, musicie powtarzać materiał. W inne dni szkolne korytarze będą sprawdzać uczniowie z trzecich klas których do tego wybierzemy. Gdyby zaszły jakieś zmiany będę was informować a teraz możecie już iść. Do zobaczenia na lekcji.
Oboje kiwnęli głowami i rozeszli się w swoje strony nie zamieniając nawet słowa. Jenny udała się do biblioteki żeby sprawdzić w książkach pewne biologiczne zagadnienie. Tak naprawdę miała mieszane uczucia. Przez ten tydzień zdążyła przyzwyczaić się do Sullivana i nie miała nic przeciwko tym patrolom. W ostateczności jednak stwierdziła  że przyda się jej więcej czasu dla siebie.Zajęła stałe miejsce i rozpoczęła czytanie. Była tak zaciekawiona książką że nie zauważyła że przysiadł się do niej Joshua Wilson. On nie miał zamiaru jej uświadamiać i cierpliwie czekał aż zorientuje się że nie jest sama. Obserwował jej twarz na której pojawiały się rumieńce a na ustach co jakiś czas gościł uśmiech lub grymas. Dopiero po pięciu minutach kiedy z ręki wypadł jej ołówek musiała przerwać czytanie. Nie trzeba opisywać jej zaskoczenia na widok przystojnego chłopaka.
-Długo tu siedzisz- spytała kiedy już opanowała zdziwienie.
-Jakieś kilka minut- uśmiechnął się szczerze.
-To trzeba było mi przerwać a nie czekać aż skończę- pokiwała głową i udała się w stronę regałów żeby odnieść podręcznik. Joshua podążył za nią.
-Nie mogłem, byłaś tak zaciekawiona, że gdybym ci przerwał zirytowałbym cię.
-Przynajmniej o tym pomyślałeś w przeciwieństwie do innych- mówiła wciąż na niego nie patrząc i zatrzymując się co jakiś czas przy regałach z książkami- no więc co cię do mnie sprowadza? Wczoraj Cannon nic nie zadał bo była niedziela.- tym razem odwróciła się i na niego spojrzała. Jak zwykle wyglądał idealnie. Miał na sobie mundurek z czerwonymi naszywkami w którym w odróżnieniu od innych chłopców prezentował się bardzo dobrze. Jedyne co ją zdziwiło to ręce które chował za plecami.
-Nie przeszedłem do ciebie po pomoc. Chciałem złożyć ci życzenia urodzinowe- te słowa ją zszokowały. Skąd on wie, że mam urodziny?- no więc wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia bo jest bardzo ważne, miłości i spełnienia wszystkich marzeń. O nauce nie wspominam bo i tak będziesz najlepsza w szkole- kolejny raz się uśmiechnął i wyjął z za pleców czerwoną róże. Jak mogłam jej wcześniej nie zauważyć?- zanim zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie Joshua pocałował ją w policzek i wręczył róże. Kolejny dziwny aczkolwiek przyjemny gest z jego strony. Otrząsnęła się i zachowała jak wypadało
-Dziękuję. Zaskoczyłeś mnie trochę. Skąd wiedziałeś?
-Jestem Joshua Wilson wiem wszystko- uśmiechnął się zawadiacko.
Jenny przewróciła oczami i z przyzwyczajenia spojrzała na zegarek. Chłopak zrobił to samo.
-O cholera za 2 minuty mamy polski- odparła.
-Znowu ktoś nam przeszkadza tym razem pani Evans.
-Musimy lecieć, bo się spóźnimy.
Z biblioteki do klasy języka polskiego był spory kawałek. Szli szybko ale dzwonek zastał ich w połowie drogi.
-Jak na złość dzisiaj dzwoni tak wcześnie.
-Chodź- złapał ją za rękę i zaczęli biec omijając po drodze spóźnionych uczniów.
Kiedy dobiegli pod klasę Joshua zatrzymał się. Jenny wzięła kilka głębszych wdechów ale nie była zmęczona i zdyszana dzięki temu, że uprawiała poranny jogging.
-Masz dobrą kondycje. Jak to robisz?- spytał
-Jestem Jenny Clark potrafię wszystko- tym razem to ona była górą.
-A tak naprawdę?
Poprawiała sobie włosy które potargały się podczas biegu i zapukała do drzwi. Zanim je otworzyła rzuciła
-Jak powiesz mi skąd wiesz że mam urodziny to zdradzę ci mój sekret- uśmiechnęła się tajemniczo po czym weszła do klasy. Oczywiście wszystkie oczy zwróciły się na nich ale ona nie przejęła się tym. Przeprosiła za spóźnienie i zajęła swoje stała miejsce. Później zachowywała się jak zawsze zgłaszając się i wszystko notując. Róża którą dostała leżała na stoliku a kiedy na nią spoglądała uśmiechała się sama do siebie. Czuła na swoich plecach przeszywające spojrzenia przyjaciół ale przez całą lekcje nie raczyła odwrócić się w ich stronę. Oni nawet nie złożyli jej życzeń. Po dzwonku jako pierwsza opuściła klasę i udała się do pokoju żeby włożyć kwiat do wazonu. Na obiedzie pojawiła się jako jedna z ostatnich. Przy stole Niebieskich siedziały dwie dziewczyny z drugiego roku. Bardziej zainteresował ją stół Czerwonych.
-Co ty z nią robiłeś że się spóźniliście- Nate dopiero teraz mógł spytać o to swojego przyjaciela.
-Nic nie robiliśmy. Ona się spóźniła ja też i akurat weszliśmy w ty samym momencie.
Nathaniel spojrzał na niego podejrzliwie ale stwierdził, że Joshua by go nie oszukał. Przecież zawsze mówili sobie prawdę. Jak bardzo mógł się mylić.
-Dzisiaj o 18 trening- postanowił zmienić temat.
-Przecież Niebiescy mają wtedy boisko- zauważył z prawdą Joshua
-Poszedłem do Cannona a ten do Evans. Oni mają połowę boiska i my połowę.- uśmiechnął się tryumfalnie.
-Po co ci to?
-Jak to po co żeby ich wkurzyć- po tych słowach wstał i z dobrym humorem poszedł na resztę lekcji.
Powód o którym powiedział Wilsonowi był tylko po części prawdą. Lubił wkurzać tych przemądrzałych niebieskich a zwłaszcza ich kapitana Warda i jego najlepszego kumpla Archibalda ale tym razem zrobił to po coś innego. Wiedział, że na ich treningu pojawi się Clark. Nie był pewny co ta dziewczyna ma w sobie co zauważył dopiero w czwartej klasie i co go pociąga. Nie chciał się do tego przyznać przed samym sobą. To dziewczyny zawsze starały się o niego a nie odwrotnie. Tym razem było inaczej. Żeby ją zdobyć naprawdę musiał się postarać. Jeszcze nie był pewny czy robi dobrze bo nadal dawały znać o sobie zasady wpajane przez ojca ale coś w nim pękło.
Dzisiejszego dnia oprócz Wilsona jeszcze nikt inny nie złożył jej życzeń. Nigdy nie obchodziła jakiś hucznych urodzin ale te były szczególne bo osiemnaste a okazało się, ze wszyscy o nich zapomnieli. Jednak żeby nie pokazywać że się tym zmartwiła postanowiła iść na trening chłopaków. Wzięła ze sobą lekturę i zasiadła na widowni. Dzień był ciepły i słoneczny. Idealna pogoda na trening. Zanim rozpoczęła czytanie rozejrzała się po boisku. Na linii środkowej zebrały się dwie drużyny. Co tu do cholery robią Czerwoni? Wstała i ruszyła w ich stronę.
-My pierwsi zamówiliśmy boisko- krzyczał Liam.
-Tylko się nie popłacz Ward- dało się słyszeć głos kapitana przeciwników Sullivana.
-Co się stało?- spytała Jenny Ethana obrońce Niebieskich
-Jak zwykle Cannon ich faworyzuje. Gadał z Evans i mamy udostępnić im połowę boiska.
Jenny spojrzała w stronę Czerwonych. Sullivan i jego wierni koledzy kłócili się z Liamem i Danem. Gdzieś z daleka stał Joshua i sprawiał wrażenie że go nic nie interesuje. Gdy zobaczył, że Jenny na niego patrzy uśmiechnął się i wzruszył ramionami próbując przez to powiedzieć Nie mam z tym nic wspólnego, nie wiem o co chodzi. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
-Liam- podeszła do przyjaciela- daj spokój nic poradzisz skoro Evans się na to zgodziła. Nie traćcie czasu i idźcie ćwiczyć.
Chłopak bez słowa odwrócił się a cała drużyna za nim. Wydał kilka poleceń po czym niektórzy zaczęli biegać inni podawać miedzy sobą footbolówkę.
-Widzę, że nad nim panujesz- zaczął swoim zawsze sarkastycznym tonem Sullivan.
-Nie mam ochoty na rozmowy z tobą zajmij się lepiej swoją pożal się boże drużyną
-Jeszcze z wami wygramy a wtedy przyznasz mi rację w tym że jesteśmy lepsi.
-Nigdy nie nastąpi taki dzień- powiedziała i wróciła na trybuny.
Nie mogła zająć się książką. Cały czas spoglądała w stronę drużyny Czerwonych. Musiała przyznać że od zeszłego roku się poprawili i są całkiem nieźli. Sullivan dyrygował nimi bardzo dobrze. Była zła na siebie, że on wyzwala w niej jakieś pozytywne uczucia. Postanowiła, że dla niej trening dobiegł końca. Wstała z zamiarem opuszczenia boiska.
-Jenny- ktoś zaczął ją wołać. Pod trybuny podbiegł Dan.
-Już idziesz?
-Tak, zrobiło się trochę zimno- skłamała
-Poczekaj za 15 minut kończymy. Chcemy z Liamem ci coś pokazać.
-Będę przed wejściem do szkoły.
Chłopak odbiegł a ona nie zdążyła jeszcze odejść kiedy pod jej nagami wylądowała piłka. Schyliła się i wzięła ją do rąk. Kiedy się podniosła w tym samym miejscu w którym przed chwilą stał Dan był Joshua. Uśmiechnęła się do niego i rzuciła piłkę.
-Dzięki- puścił jej oczko i wrócił do kolegów.
                                                                     ***
Siedziała na schodach przed wejściem i czytała książkę kiedy stanęli przed nią chłopcy.
-To co idziemy?
-Możemy iść tylko powiedz gdzie- odparła dziewczyna.
-Nie marudź tylko chodź.- wziął ją za rękę i ruszyli.
Szli znanymi jej korytarzami które prowadziły do pokoju wspólnego.
-Chcecie mi coś pokazać w pokoju wspólnym?- zdziwiła się.
Nie odpowiedzieli bo właśnie znaleźli się pod jego drzwiami.
-Wchodź- powiedział Liam.
Otworzyła drzwi. W środku było ciemno i cicho. Nagle światło się zapaliło a do jej uszu dobiegł głośny krzyk Niespodzianka!!!.  Pokój wspólny był wystrojony dużą ilością latających baloników o różnych kształtach i  barwach. Pośrodku stał wielki tort z osiemnastoma kolorowymi świeczkami, które czekały tylko na jej zdmuchnięcie. Jenny nie mogła się nadziwić, że jej przyjaciele to wszystko przygotowali tylko dla niej. Była święcie przekonana, że chłopaki również w tym roku zapomnieli o jej urodzinach, a tu naprawdę miła niespodzianka.
- Hej, długo będziesz tu tak sterczała. Szybko, zdmuchnij świeczki! - Adrianna popchnęła ją lekko w stronę tortu.
- I nie zapomnij o życzeniu. - przypomniała jej Lavender.
Dziewczyna podeszła ostrożnie do tortu, myśląc gorączkowo o życzeniu. Nie wiedziała czego sobie życzyć. Brakowało jej tylko ukochanej osoby i właśnie o tym pomyślała. Żeby w tym roku ktoś się taki pojawił w jej życiu. Wzięła głęboko powietrza i zdmuchnęła wszyściuteńkie świeczki jednocześnie. Potem wszyscy zaczęli jej po kolei składać życzenia, wraz z prezentami. Ponieważ każdy znał jej zamiłowanie do książek, to dostała ich najwięcej. Dean sprezentował jej książkę o rzadkich roślinach, które występowały na terenie Wielkiej Brytanii. Seamus i Chuck wręczyli jej wielki poradnik po świecie fotografii. Adrianna i Alex dały jej parę ślicznych skórzanych rękawiczek mówiąc że niedługo jej się przydadzą. Od Liama dostała srebrny łańcuszek i bransoletkę do kompletu. Dan cały czerwony na twarzy, wręczył jej duży dziennik na zapiski, oprawiony w skórę i dwie pary nowych piór. Camil, która należała do domu Zielonych też została zaproszona, dała jej posrebrzany zegarek w formie pierścionka. Kiedy myślała że wszyscy już dali jej prezenty podeszła do niej Taylor.
-Jenny ja przepraszam. Masz rację to dupek a ja zachowałam się idiotycznie.
Jako że bardzo tęskniła za Tay od razu jej wybaczyła i padły sobie w ramiona.Impreza rozkręciła się bardzo szybko. Już dawno nie bawiła się tak dobrze. Właśnie skończyła taniec z Liamem, kiedy nagle ktoś złapał ją z tyłu za ramię i szepnął jej do ucha.
- Wszystkiego Najlepszego, Jenny. - był to Matt, który potem szybko pocałował w ją policzek, wręczając jej małą paczuszkę. W środku znalazła srebrną zawieszkę na szyję w kształcie gwiazdki. Dookoła była ozdobiona małymi cyrkonami.
- Jest śliczna. Dziękuję! - odparła trochę zmieszana. Zastanawiała się kto go zaprosił ale nie mogła dzisiaj być na nikogo zła. To było bardzo miłe z jego strony. Poczuła się głupio, że chłopak tak się dla niej starał a ona nie poszła na ten głupi trening. Odgarnął jej kosmki włosów do tyłu i zniknął w tłumie.Powoli dochodziła dziewiąta i Jenny wiedziała, że zbliżał się czas jej patrolu i choć chciała jeszcze zostać z przyjaciółmi, musiała się zebrać.
- Ach zostań! Niech Sullivan to sam odbębni.
- Poszedłby z tym, do Evans i wtedy by było jeszcze gorzej. Niestety muszę was opuszczać. Dziękuję wszystkim za wspaniałą imprezę. - odpowiedziała z ciężkim bólem. Wyszła z pokoju obładowana prezentami i nawet nie miała czasu żeby je zostawić w swoim pokoju.
- No wreszcie. Masz pięć minut spóźnienia. Nie jestem Archibaldem, który czeka na ciebie nie wiadomo ile.- Nate jak zwykle znalazł jakiś powód by jej dogryźć.
-Mam urodziny i nie zepsujesz mi dzisiaj humoru- prychnęła z za stosu pakunków.
-Nie mam zamiaru. Wezmę trochę. - odrzekł i bez pytania zabrał je najcięższe torby. Jenny nawet nie protestowała.
-I co, Clark? Opowiadaj, jak było! - zapytał w końcu brunet. Właśnie zmierzali w kierunku wieży astronomicznej, która tej nocy powinna być pusta. Mina Jenny nie zdradzała żadnych emocji.
-Ale gdzie?
-No na treningu. Zmieciemy was w pył.
-Macie szanse wygrać ale pod jednym warunkiem
-Niby jakim?
-Jak zmienicie napastnika.
-Clark, nie podskakuj! - zagroził z udawanym gniewem i zaczął ją gonić. Między tyloma teleskopami nie mógł jej złapać. W końcu, gdy dobiegła na sam szczyt wieży, nie było już ucieczki.
- Wreszcie cię mam, Clark. Teraz nie ruszaj się i pozwól, że cię zrzucę w końcu z wieży! - odrzekł tryumfalnym głosem Nate Sullivan podchodząc coraz bliżej do Niebieskiej.
- Ach! Taki z ciebie morderca, jak ze mnie arystokratka- zakpiła.
- Clark, jak tam urodziny? - zapytał jakby od niechcenia.
- Były udane. Wszyscy pamiętali. - odparła zaskoczona trochę jego pytaniem. Czerwony nigdy nie zadawał takiego typu pytań, chyba że kryły jakiś złośliwy podtekst i właśnie na niego czekała. Tym razem nic takiego się nie działo. Jenny zastanawiała się czy Nate dzisiaj przypadkiem na głowę nie upadł. Z tego wszystkiego przyłożyła swoją dłoń do jego czoła. Nie miał gorączki, ale był całkowicie inny. Nie odskoczył pod wpływem jej dotyku, jak to w przeszłości często robił. Czuła, że jej serce zaczyna coraz szybciej łomotać.
- Nat... Sullivan, cokolwiek dzisiaj wąchałeś… to sprawiło, że nie jesteś sobą.
- Doszedłem do wniosku że zasługujesz na mały prezent - zignorował jej wypowiedź, zbliżając się coraz bardziej do zaszokowanej dziewczyny. - Wszyscy ci dzisiaj coś dali?
- Prezenty to nie wszystko, ale tak. Ty nie musisz mi niczego dać. Chyba, że spokój. - teraz jego twarz znajdowała się kilka milimetrów od jej. Był o głowę wyższy od dziewczyny, więc musiał się lekko schylić. Dziewczyna czuła, że zaraz jej serce wyskoczy z piersi. Twarz jej niemal płonęła. Jeszcze nigdy nie doznała takiego uczucia.
- Ale ja jestem dzisiaj wyjątkowo hojny i nalegam. Ach, poza tym ładne kolczyki, Clark. - łagodny ton jego głosu powoli przerodził się w szept. Uniósł lekko jej podbródek. W końcu odważyła się spojrzeć w jego lazurowe tęczówki. Teraz nie były takie chłodne jak zazwyczaj, a źrenice pociemniały. Zapach jego perfum, które właśnie wdychała przyprawiały ją zawrót głowy. Jenny nie wiedziała do czego Czerwony zmierzał. Musiała przyznać, że jego zachowanie było bardzo irracjonalne, co jednak nie oznaczało, że jej się nie podobało. Ach, ciekawe co by było jakby zawsze tak się zachowywał. Z pewnością by się w nim zakochała. To była ostatnia myśl, która błądziła jej w głowie, zanim nie odszukał ustami jej warg i nie pocałował. Jego usta były tak cudownie miękkie i gładkie. Był dla niej niesamowicie delikatny i nie wpychał jej na siłę języka do buzi. W tym samym czasie złapał ją przez pół i przycisnął do siebie żeby tak łatwo nie uciekła. Po pewnym czasie dziewczyna przymknęła powieki i zaczęła odwzajemniać pocałunek. Koniuszki jej palców starannie gładziły jego plecy i potem włosy. Wszystko było w tej chwili idealnie i piękne. Przez moment czuła, jakby wraz z tym pocałunkiem unosiła się w powietrzu. Motylki tańczyły jakiś dziki taniec w jej brzuchu. Jej zmysły w jednej chwili całkowicie oszalały. Wszystkie uprzedzenia i pozory przestały się dla niej liczyć.On zachęcony jej wzajemnością, delikatnie wsunął swój język do jej wnętrza i zaczął starannie badać jej podniebienie.Jenny wkrótce poszła jego ślady. Nigdy nie pomyślała, że pocałunek z języczkiem może być taki przyjemny. Z czasem całował ją namiętniej i coraz głębiej wtapiał się w jej usta. Jen nie pozostawiała mu wcale dłużna i odwdzięczała się mu się na swój sposób. Na końcu przegryzła lekko jego dolną wargę i kiedy się od siebie oderwali, odsunęła się od niego. Rozsądek powoli zaczął do niej wracać. Tysiące myśli wirowało w jej roztrzęsionej głowie. Nie mogła wprost uwierzyć, co się przed chwilą stało. Zastanawiała się czy przypadkiem nie wypiła dzisiaj za dużo alkoholu albo czy zmęczenie nie wzięło góry i może teraz śniła. Jeśli tak, to dlaczego miała nabrzmiałe wargi i czemu Nate się tak dziwnie do niej uśmiechał?
- Czy… to był chwilowy brak kontroli? - wydyszała w końcu, gdy jej serce się trochę uspokoiło.
- Możliwe… muszę przyznać, że jak na biedaczkę bardzo dobrze całujesz. - uśmiechnął się złośliwie, ledwo łapiąc tchu. - Nigdy się nie spodziewałem, że smakujesz jak marcepan. - Jenny była bardzo zaskoczona bezpośredniością arystokraty.
- Ach… to przez ptasie mleczka. Chcesz skosztować? - i po chwili siedzieli obok siebie i zajadali w najlepsze słodycze. Dziewczyna co jakiś czas zerkała na bruneta i patrzyła z niedowierzaniem. Zastanawiała się przez chwilę czy osoba, z którą teraz siedzi to naprawdę Sullivan i co ją natknęło żeby go poczęstować ulubionym marcepanem.
- Czego, Clark? - spytał po pewnym czasie.
- Nic. Zastanawiam się czemu to zrobiłeś. Czemu pocałowałeś… mnie? - ta sprawa nie dawała jej spokoju.
- Nie pytaj, bo sam tego do końca nie wiem. - rozłożył ręce.
-Powinniśmy już wracać- powiedziała w końcu. Właśnie w taki zaskakujący sposób minęły jej urodziny.


piątek, 11 stycznia 2013

Opowiadanie II Kłótnia

Hej:) Do tych którym nie chce się komentować: pod każdym postem możecie zaznaczyć czy rozdział był interesujący, fajny czy słaby. Nie musicie się logować więc proszę zaznaczcie tylko któryś z kwadracików żebym wiedziała, że to czytacie.
Ten rozdział wydaje mi się dziwny. Miało być inaczej a wyszło tak jak jest. W następnym postaram się żeby się więcej działo. Miłego czytania :):)  


Pierwszy tydzień szkoły minął bardzo szybko. Jenny była zajęta odrabianiem prac domowych i nauką. Do tego dochodziły patrole z Sullivanem. Atmosfera między nimi trochę się polepszyła. Nie skakali sobie do gardeł tak jak wcześniej a starali się prowadzić normalne rozmowy, chociaż czasem pojawiały się w nich docinki. Ale gdyby tak nie było Sullivan nie byłby Sullivanem a Clark nie byłaby Clark.
Niedzielny poranek przywitał ich słońcem. Był już wrzesień ale w dzień nie dało się tego odczuć. Było ciepło i większość uczniów przerwy i chwile wolne spędzało na dworze. Dopiero wieczorami można było odczuć chłód, który był zapowiedzią powoli zbliżającej się jesieni. Jenny po kilku dniach biegania nadal to robiła. O dziwo nie czuła zmęczenia a pozytywną energię którą była naładowana dzięki joggingowi.
Siedziała przy stole Niebieskich jedząc śniadanie. Obok niej w misce z płatkami grzebała Taylor, która nie wyspała się po wczorajszej imprezie.
-Mówiłam żebyś tak długo nie siedziała- zagadnęła starsza.
-Może dzisiaj jestem trochę zmęczona ale wspomnienia zostaną na długo i nie marudź tylko spójrz dyskretnie na stół Zielonych. Matt Foster ciągle na ciebie patrzy i się uśmiecha.
-Na mnie?- spytała zdziwiona. Tay nic nie odpowiedziała tylko pokiwała głową. Jenny najbardziej dyskretnie jak mogła spojrzała w stronę Matta no i rzeczywiście było tak jak mówiła jej przyjaciółka.
-Ale dlaczego?- spytała ciszej jakby to była super tajna tajemnica.
-Hmm zastanówmy się? Może dlatego, że przez te wakacje stałaś się naprawdę piękną kobietą i większość chłopców ze szkoły się za tobą ogląda? Nie mów, że tego nie zauważyłaś?- niby to spytała niby stwierdziła wywracając oczami jakby to było oczywiste tak jak to, że niebo jest niebieskie a trawa zielona.
Jenny jak na komendę zarumieniła się. Właśnie tego nie lubiła w sobie najbardziej. Zawsze gdy się czymś zawstydziła na jej twarzy pojawiały się dwa czerwone rumieńce. Tay uważała, że to słodkie ale ona nie mogła tego znieść. I naprawdę nie zauważyła żeby jakiś chłopak zwracał na nią uwagę. Widząc minę Jenny Taylor pokręciła głową.
-Ehh Jen mówiłam, że za dużo czasu spędzasz z książkami. Musimy to zmienić. A i uważaj na tego Matta to niezły podrywacz.
-To może zaczniemy wieczorem bo teraz lecę do biblioteki. Jakby co jestem pod telefonem. pa- uśmiechnęła się do przyjaciółki i ruszyła w stronę swojego królestwa.
Szła korytarzem podziwiając obrazy wiszące na ścianach. Pokonywała tą trasę już tyle razy a nadal zachwycała się nią na nowo.
-Hej- z zadumania wyrwał ją jakiś głos. Podniosła oczy na postać, która jej przerwała. Obok niej stał wysoki blond włosy chłopak z niebieskim oczami i wysportowaną sylwetką. Ten sam który obserwował ją na dzisiejszym śniadaniu.
-Cześć- uśmiechnęła się niepewnie zdziwiona tą sytuacją.
-Jestem Matt. Pewnie mnie kojarzysz jestem pomocnikiem w drużynie Zielonych. A ty to Jenny tak? Wiele o tobie słyszałem inteligentna, mądra, pomysłowa, sprytna a do tego piękna- obdarzył ją uśmiechem pokazując przy tym arsenał śnieżnobiałych ząbków.
Tay mówiła, że to straszny podrywacz ale ze mną nie pójdzie mu tak łatwo.
-Nie wiem kto ci to mówił ale zdecydowanie przesadził.
-No i jeszcze skromna. Coraz mniej jest takich dziewczyn.
Jenny nie odpowiedziała. Dochodzili właśnie do drzwi biblioteki.
-Przepraszam ale idę do biblioteki. Masz do mnie jakąś konkretną sprawę?
-Może przyszłabyś zobaczyć jak gram? Jutro o 16 mamy trening.
-Nie wiem czy będę miała czas więc nic nie obiecuje.
-Przyjdź a nie pożałujesz-jeszcze raz się uśmiechnął i zanim odszedł rzucił krótkie do zobaczenia.
Jenny weszła do biblioteki, wybrała potrzebne książki i zajęła swój stolik. Co za pewny siebie, egoistyczny dupek. W życiu nie pójdę na ten jego trening- myślała trochę zdenerwowana. Nagle usłyszała chrząknięcie. Uniosła wzrok do góry. Do jej stolika dosiadł się Joshua Wilson. Jest dopiero 9 rano a mnie spotkały już dwie zaskakujące rzeczy. Nie zwracając na niego uwagi wróciła do czytania "Chemii dla zaawansowanych". Przerwało jej kolejne chrząkniecie.
-Co chcesz?- spytała nadal śledząc linijki tekstu.
-No bo ostatnio tak dobrze wytłumaczyłaś mi te zadania. Może pomogłabyś mi też z tymi które mamy na jutro?- spytał ciepłym pełnym nadziei głosem.
Tym razem Jenny obdarzyła go pewnym zdziwienia spojrzeniem. Wilson o coś mnie prosi. To trzeba gdzieś zapisać!
-Niby dlaczego miałabym ci pomóc? Jesteśmy wrogami i rywalizujemy ze sobą.- postanowiła tak łatwo się nie zgadzać w końcu to Czerwony a do tego, nie wiadomo jakie są jego prawdziwe zamiary.
-Jesteś Prefektem i...
-Prefekci nie mają obowiązku pomagania innym w pracach domowych- przerwała mu w pół zdania.
-Ale Archibaldowi i Wardowi pomagasz- powiedział z wyrzutem.
-Po pierwsze to oni mają imiona a po drugie to moi przyjaciele.
-To pomóż mi bo cię o to proszę.
Zaskoczył ją tym trochę. Może nic się za tym nie kryje. Co jej zależy , to tylko pomoc w pracy domowej.
-No dobrze ale robię to tylko po to żeby mieć kolejny dobry uczynek na swoim koncie. Pokaż te zadania- uśmiechnęła się lekko do siebie i zabrała się za czytanie polecenia.
Po 30 minutach wszystkie cztery zadania były rozwiązane a oni nadal siedzieli przy stoliku. Przez przypadek wyszło na to, że Joshua lubi te same książki co Jenny i że ich ulubionym autorem jest Dan Brown. Okazało się, że Czerwony jest inteligentny i można z nim o wszystkim porozmawiać. Po literaturze przyszedł czas na muzykę i film. Jenny czuła się tak jakby prowadziła konwersację ze starym przyjacielem. Daniel czy Liam nie wiedzieli jaki jest jej ulubiony zespół czy aktor a opowiadała to znienawidzonemu od trzech lat Wilsonowi. Coś tu chyba było nie tak? Nagle dziewczyna poczuła wibrację dzwoniącego telefonu. Spojrzała na ekran. Taylor.
-Co tam?
-Mogłabyś przyjść do pokoju. Mam sprawę.
-Dobra już idę.
-Mam nadzieję, że ci nie przeszkodziłam.
-Nie nie już miałam wracać- co jej miała powiedzieć, że siedzi sobie przy stoliku z Joshuą Wilsonem i rozmawia o rzeczach o których oni nie mają pojęcia?
-Czekam.- powiedziała i rozłączyła się.
Jenny spojrzała na chłopaka.
-Przepraszam muszę iść spełnić kolejny dobry uczynek- uśmiechnęła się.
-Skoro musisz- widać, że żałował bo bardzo odpowiadało mu jej towarzystwo.
-Przyjaciółka wzywa- wytłumaczyła wstając już ze swojego krzesła. On też się podniósł.
-Bardzo dziękuję za pomoc z zadaniami i za rozmowę. U mnie nie mam z kim pogadać na te tematy.
-Nie tylko u ciebie- kolejny ciepły uśmiech- i nie ma za co. Gdybyś miał jeszcze jakiś kłopot to wiesz gdzie mnie szukać.
-Na pewno się jeszcze do ciebie zgłoszę. Tłumaczysz lepiej niż Cannon i Nate razem wzięci. A i zostaw książki ja jej odniosę.
-Dzięki i na razie.
-Cześć.
Dobrze, że do ich pokoju z biblioteki był spory kawałek i miała czas żeby przeanalizować to co się przed chwilą działo i ochłonąć. Zacznijmy od początku. Joshua Wilson prosi mnie żebym pomogła mu z zadaniami. Ja jako dobry człowiek zgadzam się. Później zaczynamy gadać o książkach, filmach i muzyce. Na koniec on mi dziękuje a ja proponuje mu pomoc w razie jakiś kłopotów. Czy to nie brzmi zbyt abstrakcyjnie? To zadziwiające jak w jedną godzinę można poznać kogoś z zupełnie innej strony i polubić go. Podczas tej rozmowy zapomniałam jak za dotknięciem różdżki o tym, że przez trzy poprzednie lata się nienawidziliśmy. Ale ja nienawidziłam tę jego drugą stronę, kiedy mnie razem z Sullivanem obrażał i poniżał przy innych. A teraz od początku roku ani razu nie powiedział w moim kierunku nic złego. Może naprawdę się zmienił? Na tych rozważaniach minęła jej droga do pokoju. Weszła do środka i zastała Taylor siedzącą na łóżku z laptopem.
-No więc o co chodzi?- spytała siadając obok przyjaciółki. Ta zamknęła laptopa.
-Czego chciał od ciebie Matt?
-Co?- wyrwało jej się . Przerwała bardzo interesującą rozmowę z Joshuą tylko po to żeby teraz odpowiedzieć co chciał od niej ten dupek Matt???
-Widziałam jak obserwuje cię jak wychodzisz ze śniadania a później idzie za tobą.
-Proponował mi żebym przyszła na ich trening- odparła już spokojnym głosem tłumiąc w sobie złość.
-I co zgodziłaś się?
-Powiedziałam, że nie wiem czy będę miała czas i że nic nie obiecuję żeby go zbyć.
-Zwariowałaś?!- krzyknęła oburzona.
-Sama mówiłaś, że to podrywacz.
-Tak ale to też jedno z największych ciach w szkole.
-Tay! To zapatrzony w siebie dupek i jak ci się tak podoba to sama idź oglądać ten jego trening- powiedziała po czym wstała z łóżka i wyszła trzaskając drzwiami.
Chodziła bez celu po szkole a złość powoli się z niej ulatniała. Nawet nie wiedziała kiedy doszła na wieżę. Rozciągał się z niej widok na błonia jezioro i las. Słońce świeciło pełnym blaskiem informując, że jest południe. Podeszła do barierki zamknęła oczy i wsłuchiwała się w szum wiatru i śpiew ptaków. 
-Jak popełnisz samobójstwo to i tak nikt tego nie zauważy- nie musiała się odwracać żeby poznać ten głos. Była też pewna, że w tej chwili na jego twarzy pojawia się sarkastyczny uśmiech.
-Zanim się zabiję muszę jeszcze coś zrobić- odpowiedziała nie otwierając oczu. Po chwili poczuła zapach jego cytrynowych perfum i wiedziała, że stanął obok niej.
-Niby co?- spytał zaciekawiony.
-Zabić ciebie- powiedziała uśmiechając się szeroko i otwierając oczy. Nie wiedziała, że Sullivan stoi aż tak blisko. Przyglądał się jej tymi swoimi niebieskimi oczami, w których można było utonąć. Jej serce znowu niebezpiecznie przyśpieszyło. Modliła się by on tego nie usłyszał. Czemu tak reagowała na jego widok? Kiedyś był jej obojętny. Mógł tańczyć nago na środku korytarza a jej by to nie zainteresowało.
-Czyli uratowałem ci życie- obdarzył ją kolejnym uśmiechem z jego arsenału. Jeszcze nigdy nie widziała żeby się śmiał szczerze, całym sobą, żeby śmiały się jego oczy. One zawsze były zimne i obojętne.
-Niby dlaczego?
-Bo nigdy mi nic nie zrobisz więc sobie też.
Nadal patrzyli sobie w oczy jakby toczyli walkę kto pierwszy odwróci wzrok. Dopiero dzwoniący telefon przerwał tę chwilę. Kolejny raz dzisiaj dzwoniła Taylor z tą różnicą, że Jenny odrzuciła połączenie.
-Wstydzisz się przy mnie rozmawiać ze swoją przyjaciółką?
-Poprawka. Teraz nie chcę rozmawiać ze swoją przyjaciółką- odwróciła wzrok i jeszcze raz spojrzała przed siebie.
-Czyżby mała kłótnia?
-To chyba nie twoja sprawa- odwróciła się i bez słowa odeszła.
Była właśnie na drugim piętrze kiedy dołączyli do niej Dan i Liam.
-Hej Jen. Co jest?- spytał ten pierwszy
-Nic- odpowiedziała krótko.
-Na pewno uwierzymy. Taylor chodzi zła jak osa ty też nie masz humoru jak widać- tym razem odezwał się Liam.
-Pokłóciłyśmy się- stwierdziła, że nie będzie kręcić bo i tak prędzej czy później się dowiedzą.
-O co poszło?
-Chyba o kogo? Kojarzycie Matta Fostera?
-Tak to pomocnik Zielonych. Co z nim?
-Zaprosił mnie na ich trening a ja żeby go zbyć wykręciłam się nauką. Taylor stwierdziła, że zrobiłam źle bo to jedno z największych ciach w szkole. To powiedziałam żeby sama sobie tam poszła i wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami.
-No i dobrze zrobiłaś, że go zbyłaś. To straszny dupek i egoista- odezwał się Daniel zanim Liam zdążył pomyśleć. Jenny wiedziała, że brat Taylor przyznaje jej rację tylko dlatego, że sam się w niej podkochuje i chce "zwalczać konkurencję". Ale ona kochała go tylko jak brata, nic więcej.
-Nie martw się na pewno się zaraz pogodzicie- stwierdził Liam.
-I powiedz temu całemu Mattowi, że treningi to możesz oglądać ale tylko nasze- skończył Dan.
-Dobra chłopaki, ja spadam do..
-Biblioteki- powiedzieli chłopcy chórem kończąc za nią zdanie.
Była już kilka metrów od nich kiedy Dan krzyknął "Trening jutro o 18. Przyjdź". Uśmiechnęła się pod nosem i z lepszym nastrojem poszła do biblioteki skończyć czytać to co zaczęła rano.  

niedziela, 6 stycznia 2013

Opowiadanie II Nic nie rozumiem

Hej :* No i mamy kolejny rozdział. Nie wiem czy zauważyliście ale są one coraz dłuższe :) Miłego czytania :D
PS To co pisałam o piłce nożnej w poprzedni rozdziale to nie prawda, wcale tak nie myślę i zrobiłam to tylko na potrzeby tego opowiadania. ;) 


"Polecam się na przyszłość" co to miało w ogóle znaczyć. Kolejna nieprzespana noc z powodu Sullivana. Tak nie może być. Gdyby Liam, Dan i Taylor się dowiedzieli o tym co robiłam w noc wkurzyli by się. Spojrzałam na łóżko mojej przyjaciółki. Wyglądała tak słodko śpiąc. Ciekawe co postanowiła w związku z Rayanem. Jutro muszę się jej zapytać. Założyłam ręce za głowę i leżałam wpatrując się w sufit.Muszę się zająć czymś żeby nie myśleć za dużo i to nie tylko o Sullivanie ale też o przyszłości i tym co działo się w domu. Wiem! Zacznę biegać. Zaczynam jutro rano. Z tą myślą przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła.
                                                             ***   
Dzisiejsza noc była wyjątkowo piękna i tajemnicza. Księżyc świecił mocnym blaskiem a sowy pohukiwały w okolicach lasu. Nad jeziorem można było dostrzec wysoką postać z czarnymi włosami, która stała nieruchomo i wpatrywała się w taflę jeziora głęboko nad czymś myśląc. Czy to możliwe, że ją polubiłem? Nie, nie mogę jej lubić. My się nienawidzimy. Jesteśmy tacy różni. Ona kujonka, z biednej rodziny, czysta nieskazitelna i bezbronna. A ja? Arystokrata przed którym ojciec stawia wysokie oczekiwania, pomiatający i drwiący z innych, nieokazujący żadnych uczuć, po prostu zły. Czy to możliwe? Wszystko jest możliwe Nathanielu jeżeli tylko tego chcemy. Wszystko oprócz tego. Odwracając się gwałtownie ruszył w stronę zamku.
                                                              ***  
Obudziła się przed 6 i bardzo ożywiona i zdeterminowana w krótkim czasie wykonała poranną toaletę. Założyła dres i ruszyła w stronę boiska. Włożyła słuchawki w uszy włączyła ulubioną muzykę i zaczęła wolny trucht. Na początek zrobiła 3 okrążenia wokół boiska na którym rozgrywały się mecze piłki nożnej następnie pobiegła przez błonia, wzdłuż jeziora i ścieżką koło lasu. To będzie jej trasa którą będzie pokonywać codziennie walcząc ze swoimi słabościami.
Po godzinie zmęczona ale zadowolona z siebie wróciła do pokoju. Taylor jeszcze spała ale to dobrze bo postanowiła, że nikomu nie powie o tym że biega. Może później kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora. Szybko i najciszej jak mogła udała się do łazienki wziąć prysznic. Kropelki wody krążyły po jej zgrabnym ciele a ona nareszcie czuła się szczęśliwa. Czuła, że może wszystko. Wstąpiła w nią nowa energia. Kiedy wyszła z łazienki Tay już nie spała. Leżała z otwartymi oczami i tak jak Jen wczoraj patrzyła się w sufit.
-Hej Tay? Jak się spało- usiadła na jej łóżku.
-Dobrze- odpowiedziała cicho.
-A jak tam z Rayanem?Co mu powiedziałaś?
-To co mi radziłaś.
-Czyli?- Jen spytała zaciekawiona i trochę zirytowana tym, że przyjaciółka nie mówi jaśniej.
-Czyli się nie zgodziłam. Lubię go i tylko lubię. Jest świetnym kumplem, ale nie czuje przy nim niczego o czym mi mówiłaś- podniosła się i usiadła przy Jenny.
-Nie martw się, jeszcze znajdzie się ten przy którym twoje serce zabije szybciej- mówiąc to przytuliła koleżankę.
-Już się znalazł- szepnęła cichutko tylko do siebie Taylor.
-Coś mówiłaś?
-Nie nic.
-To wstawaj bo zaraz spóźnimy się na śniadanie.
Po kilkunastu minutach dziewczyny siedziały już przy stole i zajadały się jajecznicą. Jenny spojrzała na zegarek była 8:20. Do rozpoczęcia lekcji ma jeszcze trochę czasu więc postanowiła wstąpić do biblioteki. Dzisiaj pierwsza lekcja jej ukochanej chemii. Musi dobrze na niej wypaść. Gdy weszła już do "świątyni wiedzy" wybrała podręczniki które ją interesowały i zajęła swój ulubiony stolik. Od razu pochłonęła ją lektura. Jednak coś jej przeszkadzało, zaburzało ciszę, która jeszcze przed chwilą panowała. Podniosła wzrok znad książki.
-Cholerna matma, cholerne zadania, cholerny Cannon- przy kolejnym stoliku ku jej zaskoczeniu siedział Joshua Wilson i bazgrał coś w zeszycie.
Ponownie przeniosła wzrok na podręcznik i próbowała go ignorować. Ale on nic sobie nie miał z miejsca w którym jest. Coraz głośniej pomstował na swojego opiekuna i niczego winną matematykę. Jenny nie wytrzymała. Poderwała się ze krzesła zostawiając swoje materiały na stoliku i podeszła do Czerwonego.
-Mógłbyś ciszej?! To jest biblioteka jakbyś zapomniał- upomniała go.
-Jak widać nie mógłbym- syknął i dalej powtarzał- cholerna matma, cholerne zadania, cholerny Cannon.
Jenny nie wytrzymała.
-Och daj to- wzięła od niego kartkę i podręcznik, zaczęła czytać zadanie a później na głos mówić- to proste, wystarczy, że oznaczysz sobie coś za x i y później robisz układ równań- cały czas notowała- wystarczy tylko rozwiązać. To chyba potrafisz?- spytała spoglądając na niego już trochę spokojniejszym wzrokiem.
Joshua patrzył się na nią bardzo zdziwiony tym, że mu pomaga.
-Oj nie gap się tak, już nie mogłam patrzeć i słuchać jak sobie z tym nie radzisz- lekko się uśmiechnęła- no to, których jeszcze nie masz?
-Pią... piątego i szóstego.
Po chwili Jenny już tłumaczyła mu zadania a on niczym wystraszony uczeń wszystko notował. Kiedy skończyła z przyzwyczajenia spojrzała na zegarek znajdujący się w pomieszczeniu pokazywał 8:45 za 5 minut zaczynają się lekcje. Szybko poderwała się z miejsca.
-Muszę lecieć, bo spóźnię się na chemię- rzuciła i ruszyła w stronę swojego stolika żeby odłożyć książki które wcześniej wzięła. Nie czekała na  podziękowanie bo nigdy by się go nie doczekała. Arystokrata a w szczególności Czerwony nigdy nie podziękuje jej.
-Ja to zaniosę- zabrał jej książki- a ty leć bo naprawdę się spóźnisz.
Czyżby zawiódł ją słuch. Czy przed chwilą Wilson był uprzejmy?
-Dzięki- wydukała.
-Nie,to ja dziękuję- powiedział jeszcze nim zagłębił się w labirynt książkowych regałów.
                                                              ***       
Nie spóźniła się na chemię ale równie dobrze mogłaby na nią nie przyjść, bo dzisiaj robiła tylko za dekorację. Była nie obecna cały czas myśląc o Sullivanie i jego przyjacielu Wilsonie. Czy to jakiś podstęp, że nagle obaj są mili? Z tym pytaniem minął jej cały dzień. Podczas kolacji zerknęła w stronę ich stołu. Zachowywali się normalnie. Jak zwykle siedzieli obok siebie i z czegoś się śmiali. No nic zobaczymy jak będzie dzisiaj na patrolu pomyślała kierując się w stronę drzwi. Nie mogła zauważyć, że jej wyjście skrycie śledzi dwóch przystojnych Czerwonych, którzy byli nią równie zafascynowani co na nią źli za to, że wzbudzała w nich jakiekolwiek uczucia.
                                                              ***  
Gdy doszła pod drzwi sali on już tam stał. Jak zwykle jego strój był bezbłędny. Ale to nie ubiór, sylwetka czy te piękne czarne włosy z potarganą grzywką wzbudzały w niej największy zachwyt ale te jego lazurowe oczy. Były takie nieodgadnione. Prawie zawsze miały obojętny wyraz jakby z niczego się nie cieszył, nic nie czuł. Jenny nie mogła wiedzieć, że on własnie taki był. Ukrywał to co czuł, a w tej chwili nawet sam nie znał swoich uczuć. Kiedy widział dziewczynę na jego usta chciał wkraść się uśmiech, ale nie pozwolił na to. Dlaczego on ma się uśmiechać na widok jakiejś tam biedaczki? Kiedyś gdy miał 8 lat i wraz z rodzicami byli w centrum handlowym zobaczył jak pewien mężczyzna mówi kobiecie kocham cie a później ją całuje. Wtedy spytał się ojca:
-Tatusiu a dlaczego ty nie mówisz tak mamie?
-Bo miłość nie istnieje. Zapamiętaj to sobie.
Wtedy nie rozumiał ale już od kilku lat stało się to dla niego jasne. Tylko słabi okazują uczucia powtarzał ojciec i wpajał mu różne zasady a on we wszystko wierzył.
-Cześć- Jenny przerwała ciszę ale on jej nie odpowiedział. Bez słowa ruszył korytarzem. 
Przez cały patrol panowała między nimi cisza. On szedł z przodu ona kilka kroków za nim. Po dwóch godzinach obchód się skończył a oni z powrotem stali pod drzwiami sali. Tym razem Jen postanowiła, że odjedzie bez słowa.  Rzuciła mu tylko krótkie spojrzenie obróciła się i ruszyła w stronę swojego pokoju. Zdziwiła się gdy za sobą usłyszała kroki. Obejrzała się do tyłu i stanęła.
-Co ty robisz?- mówiąc to nie kryła oburzenia.
-Odprowadzam cię- powiedział a na jego twarzy pojawił się jeden z tych jego firmowych uśmieszków.
-Trafie sama- ponownie ruszyła przed siebie. Nie minęła chwila jak znalazł się z nią ramię w ramię. Próbowała go ignorować, nie odzywała się i nawet nie obdarzyła go spojrzeniem. Ale on nie zniechęcił się. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się jakby bawiła go jej złość. Po 4 minutach stanęli przed drzwiami pokoju Jen. Tym razem się obróciła
-Możesz mi coś wytłumaczyć?! Najpierw mnie obrażasz i nienawidzisz a ostatnio jesteś miły i jesz ze mną kanapki, później znowu jesteś obojętny i się nie odzywasz żeby teraz mnie odprowadzić. O co ci chodzi do cholery?!- krzyknęła trochę głośniej niż powinna.
-Po pierwsze to bądź ciszej bo wszystkich obudzisz, po drugie to sama mnie poczęstowałaś tymi kanapkami a po trzecie to jako Prefekt muszę dbać żeby moja partnerka bezpiecznie wróciła do pokoju- i znowu ten uśmiech.
-Od kiedy to cię interesuje moje bezpieczeństwo Sullivan?- założyła ręce na biodra a jej usta ułożyły się w linię prostą. Nate puścił tą uwagę mimo uszu i zaczął się do niej zbliżać. Nie minęła chwila a już stał przy niej. Serce Jen jak na komendę zabiło mocniej i szybciej. Nagle on zrobił coś czego by się nie spodziewała. Po raz drugi dała się zaskoczyć i stała z lekko podwiniętą do góry koszulką tak, że było widać tylko kawałek brzucha. Sullivan dotknął okolic pępka swoją ręką. Była zimna ale mimo tego całe jej ciało zalała fala ciepła. Starała się opamiętać. Co się ze mną dzieje?      
-Co ty robisz?- powiedziała ale nie strąciła jego rąk.
-Sprawdzam jak twój kolczyk.- odparł ze spokojem w głosie.
-Już z nim wszystko dobrze.
-Widzę- zabrał ręce i opuścił koszulkę.- a i jeszcze jedno- nachylił się i szepnął jej do ucha- dobranoc. Po tych słowach obrócił się i ruszył w stronę swojego skrzydła. A ona? Ona przez jakiś czas stała jakby skamieniała. Dopiero jakiś dźwięk ją obudził i chwiejnym krokiem weszła do pokoju.