niedziela, 21 lipca 2013

Opowiadanie II Pięć minut szczęścia

PRZEPRASZAM! Długo nie było rozdziału, ale to nie tylko moja wina. Podczas burzy miałam włączony komputer i niestety się spalił :( Teraz pisze na bardzo starym, który ciągle się zacina. Dopiero w sierpniu rodzice kupią mi laptopa. Nie odpisywałam na komentarze bo nie miałam internetu. Wszystko się posypało;/ Miniaturki też nie skończyłam. Zapisałam się na prawo jazdy więc jeśli ktoś będzie w Radomiu to niech uważa :) Muszę Wam powiedzieć, że coraz rzadziej będę dodawała rozdziały. Zastanawiam się czy nie skończyć tego opowiadania w sierpniu a później zawiesić bloga. Zaczynam klasę maturalną, już teraz muszę powtarzać materiał. Chcę zdawać rozszerzoną biologię i chemię więc czeka mnie dużo pracy. Mam nadzieję, że zrozumiecie. Zobaczymy jeszcze jak to będzie.
Do Truskaweczki:
Napisałam do Ciebie na gg. Jak przeczytasz daj znać :)
Jeszcze raz przepraszam i dziękuję, że tu zaglądaliście :) Kocham Was <3

Jonathan Clay- Heart on fire

~Szczęście rzadko bywa nagrodą; częściej jest niespodziewanym prezentem~ Pam Brown 

Była prawie północ kiedy samolot na którego pokładzie leciała Jenny wylądował na 
lotnisku w Paryżu. Przez cały lot dziewczyna zastanawiała się czy dobrze zrobiła decydując się na to. Czuła się zagubiona, a miejsce w którym się teraz znajdowała jeszcze bardziej potęgowało to uczucie. Nie znała języka, nie wiedziała nawet jak wygląda jej rodzina, czy ktoś w ogóle odbierze ją z lotniska i skąd będzie wiedziała, że to oni. Odebrała swój bagaż z taśmy i ruszyła w tą samą stronę co inni. W wielkim holu stało mnóstwo osób. Niektórzy odnaleźli już swoich bliskich, padali im w ramiona i mocno się ściskali. Inni nadal się rozglądali. Jen zauważyła kobietę i mężczyznę, który trzymał tabliczkę z jej imieniem i nazwiskiem. Nieśmiało podeszła do jak przypuszczała małżeństwa.
-Dobry wieczór- przywitała się cichutko.
-Jenny?
Dziewczyna kiwnęła głową, a kobieta widząc to mocno ją przytuliła i pocałowała w policzek. Mężczyzna zrobił to samo.
-Ja jestem Grace, a to mój mąż Paul- przedstawiła ich- cieszymy się, że jednak zmieniłaś zdanie.
Jen posłała kobiecie niewyraźny uśmiech. Była trochę speszona, nie wiedziała jak się ma zachować.
-Nie będziemy tu tak stać, Jenny pewnie jest zmęczona- odezwał się Paul. Później wziął walizkę dziewczyny i zaczął iść w kierunku wyjścia. Obie kobiety ruszyły za nim. Kiedy wyszli na zewnątrz Jen uderzyło zimne paryskie powietrze. Od razu rozejrzała się wokół siebie. Podobnie jak w Londynie wszędzie było pełno śniegu. Oczywiście nie zabrakło też choinek i świecidełek. Panna Clark uśmiechnęła się. Jestem w Paryżu.
Szli jeszcze kawałek aż zatrzymali się przy ładnym terenowym samochodzie. Już po tym było widać, że nie jest to zwykła szara rodzina, ale taka, która bez problemu może sobie na wszystko pozwolić.
Po chwili walizka była już w bagażniku, a oni siedzieli wygodnie w ciepłym samochodzie.
-Dom znajduje się na obrzeżach, ale nie martw się za 15 minut będziemy na miejscu- poinformował Paul.
Jen nie odzywała się. Patrzyła w szybę i podziwiała widoki. Paryż nawet, a może szczególnie nocą jest piękny pomyślała. Zastanawiała się też jaka była jej babcia. Miała nadzieję, że państwo Cambell opowiedzą coś na jej temat.
Jechali jakąś ulicą a oczom Jen ukazały się piękne wille. Po chwili skręcili na jedną z posesji.
-Jesteśmy na miejscu- odezwała się Grace.
Jen wysiadła z samochodu z otwartą buzią. Jej oczy przybrały rozmiary pięciozłotówek. Dom był ogromny i równie piękny co inne na tej ulicy. Była tak zafascynowana, że nawet nie zauważyła, że ktoś ze służby wziął jej walizkę.
-Mam nadzieję, że ci się tu spodoba- usłyszała głos Grace.
-Na pewno- odparła z uśmiechem na twarzy.
-Chodź do środka bo zmarzniesz.
Jen ruszyła za panią Cambell bardzo ciekawa tego co zobaczy za drzwiami. Kiedy przekroczyła próg po raz kolejny zamarła. Ogromny korytarz był w barwach zielni i srebra. Po obu stronach stały mniejsze i większe posągi. Na ścianach wisiały obrazy prawdopodobnie przedstawiające członków jej rodziny. Jen cały czas się rozglądała i przez przypadek wpadła na chłopaka nadchodzącego z przeciwka. Trzeba powiedzieć, że on też nie uważał, ponieważ był zaabsorbowany rozmową z innym chłopakiem. Jednak w ostatniej chwili złapał ją w swoje silne ramiona. Jenny patrzyła teraz w oczy swojego oprawco-wybawcy i nie mogła się nie uśmiechnąć. Były niebieskie niczym niebo w letnie gorące dni, kiedy nie ma na nim żadnej chmury. Dostrzegła też jego blond włosy. Nie wiedziała dlaczego, ale naszła ją ochota żeby ich dotknąć. Na szczęście odezwał się chłopak stojący obok i przyglądający się tej dziwnej sytuacji. Wyraźnie go śmieszyła, ponieważ z jego twarzy nie schodził uśmiech. Był to wysoki brunet z brązowymi oczami. W końcu postanowił się odezwać.
-Austin możesz już puścić moją siostrę.
Kiedy Jenny usłyszała jego dźwięczny głos od razu się opanowała i wyzwoliła z ramion blondyna, chociaż musiała przyznać, że było jej w nich bardzo wygodnie.
-Przepraszam, że na ciebie wszedłem. Jestem Austin- wyciągnął dłoń w jej stronę żeby się przywitać.
-To moja wina, powinnam bardziej uważać a nie rozglądać się na boki. Jenny- również podała mu rękę.
Brunet, który przez moment im się przyglądał teraz podszedł do Jen i pocałował ją w policzek. Była zaskoczona jego bezpośredniością.
-A ja jestem Ian i jestem twoim bratem. A na tego tu nie zwracaj uwagi to tylko mój przyjaciel i właśnie wychodzi.
-Wiesz co chyba się rozmyśliłem i zostanę-zażartował.
-Co ładną mam siostrę nie?- spojrzał na Jen, która jak na zawołanie się zarumieniła.
-Głupi zawsze ma szczęście- uśmiechnął się w jego stronę Austin.
-Co zazdrość może zrobić z ludźmi- komicznie rozpaczał Ian.
-Dobra już wychodzę nie chcę słuchać twoich monologów nawet w tak pięknym towarzystwie- spojrzał na Jen- miło było cię poznać. Na pewno się jeszcze spotkamy. Dobranoc.
-Wzajemnie i dobranoc- odpowiedziała dziewczyna posyłając mu uśmiech.
Ian odprowadził przyjaciela do drzwi, a później wrócił do stojącej nadal w tym samym miejscu Jen.
-Chodź pewnie jesteś głodna- pociągnął ją za rękę i już po chwili stali w dużej kuchni. Zresztą w tym domu wszystko było duże, drogie doskonałe. Przy stole siedzieli państwo Cambell i popijali herbatę. Stał tam też elegancko ubrany mężczyzna. Pewnie ktoś z ich służby pomyślała.
-Zapraszam tutaj panienko Clark- wskazał jej miejsce i odsunął krzesło żeby mogła usiąść.
Nim się obejrzała jakaś kobieta postawiła przed nią zupę i filiżankę gorącej herbaty.
-Carmen czy mi też mogłabyś przynieść coś do jedzenia, jestem strasznie głodny- poprosił Ian.
-Oczywiście.
Kiedy odeszła, pani Cambell zwróciła się do Jen.
-To nasza służba, wszyscy wiedzą kim jesteś i będą cię słuchać. Pewnie jesteś bardzo zmęczona, już po pierwszej, ale jeśli jutro będziesz chciała to pojedziemy na grób twojej babci.
-Bardzo mi na tym zależy. Mam też prośbę- zaczęła cicho, widząc że na nią patrzą kontynuowała- czy mogą państwo mi opowiedzieć coś o babci. Jaka była, co lubiła? Może macie jakieś zdjęcia?- spytała.
-Oczywiście kochanie. Jutro ci wszystko pokażemy i opowiemy. Ale ja też mam do ciebie prośbę. Mów do nas po prostu Grace i Paul. Jesteśmy  rodziną.
-Dziękuję za to co dla mnie robicie- posłała im uśmiech.
-Nie ma za co. Dla nas ważne jest to, że jesteś tu z nami.
Jen była zachwycona tym miejscem, a przede wszystkim tą rodziną. Okazali tyle ciepła i zrozumienia wobec niej. Już teraz czuła, że będzie mogła na nich zawsze liczyć, a oni zawsze będą ją wspierać. Grace wcale nie była podobna do jej matki. Ani z wyglądu ani z charakteru.
Kiedy skończyła jeść odezwał się Ian
-Pokaże ci twój pokój.
Szli ciemnymi korytarzami wcześniej pokonując piękne drewniane schody.
-Zgubie się tu- jęknęła dziewczyna.
-Spokojnie przyzwyczaisz się . Jak chcesz to cię jutro oprowadzę- zaproponował.
-Tak, dzięki- posłała mu uśmiech.
W końcu zatrzymali się przed jednymi z wielu drzwi, które mijali.
-To tutaj- Ian wskazał ręką- otwórz.
Jen nieśmiało podeszła do drzwi a później je pchnęła. W pokoju zapalona była tylko lampa i panował w nim półmrok. Jednak z łatwością można było wszystko dostrzec. Jej oczy przykuło ogromne łóżko z baldachimem na, które od razu się rzuciła. Rozejrzała się i dostrzegła dwie pary drzwi. Wstała i podeszła do nich. Otworzyła pierwsze i jak się spodziewała była za nim łazienka. Stała w niej wielka wanna, a oprócz tego szafki i wielki lustro. Zaabsorbowało ją to co mogą kryć drugie drzwi. Kiedy je otworzyła po raz setny już dzisiaj była zachwycona.
-Mam własną garderobę- pisnęła.
Wszędzie wisiały ubrania, torebki, buty i inne potrzebne dziewczynie rzeczy. Ian z daleka przyglądał się temu wszystkiemu z uśmiechem na twarzy. Dopiero kiedy chłopak zaświecił światło w pokoju dostrzegła, że ściany są w kolorze czerwieni. Od razu przyszedł jej do głowy podział szkolny w którym należała do Niebieskich. Ale czy to ważne? Mam własną garderobę!- powiedziała sobie w myślach.
-No dobra to ja już się będę zbierał.
-Dziękuje za wszystko braciszku- tym razem ona dała mu całusa.
-Spoko- kiedy znajdował się już przy wyjściu krzyknął jeszcze- tylko nie przesiedź całej nocy w garderobie, będziesz miała na to dużo czasu. Dobranoc- po tych słowach drzwi się zamknęły, a ona została sama w tym innym, tak bardzo różniącym się od jej poprzedniego świecie. Tym lepszym świecie w którym mogła mieć wszystko czego zapragnie. Podeszła do drzwi balkonowych, które dopiero teraz zauważyła. Bez wahania je otworzyła. Zaparło jej dech w piersiach. Ze swojego pokoju miała widok na wieżę Eifflę i dużą część miasta. Ale ją bardziej urzekło to co było tu bliżej- ogród. Zaciągnęła się zimnym grudniowym powietrzem. Jak w bajce pomyślała. Ciekawe jakie będzie zakończenie?
Zasnęła w garderobie od razu po tym jak wzięła gorącą kąpiel. Na jej twarzy cały czas błąkał się uśmiech. To było jej pięć minut wielkiego szczęścia.